niedziela, 26 kwietnia 2015

Opuszczony Europark w Radodzierzy - Kurai Exploring #1

Witojcie!

Ostatnio udałem się na małą wycieczkę do Radodzierzy i dowiedziałem się o opuszczonym od kilkunastu lat Europarku, w którym odbywały się huczne imprezy, potańcówki, spotkania młodzieży, ogniska. Było to kiedyś jedno z najlepszych miejsc do spędzania wolnego czasu ze znajomymi lub rodziną, póki nie kupił tego pewien człowiek i... prawo polskie zabroniło mu tam wprowadzać jakąkolwiek renowację lub działalność. Miejsce to zostało bowiem wybudowane w czasach PRL'u, więc nie zaskakują mnie tu prawne niedociągnięcia. Wziąłem ze sobą kilka wędek, oczyściłem pamięć na telefonie i ruszyłem na małą ekspedycję.


Pierwsze co mnie tam powitało, zardzewiała brama, nie otwierana od bardzo dawna.


Zastanawiałem się przez chwilę, czy będę musiał się specjalnie gimnastykować aby tam wejść, ale zauważyłem dość dużą dziurę w płocie, która pomieściła nawet mnie (I to nie był otwór Sashy Gray)



Widzicie te białe budynki na lewo z pierwszego zdjęcia? Prawie wszystkie tamtejsze drzwi były wyważone, lub uchylone. Ułatwiło mi to sprawę. Nie znalazłem jednak nic, poza stertami śmieci i gruzu.


Potem poszedłem podniszczonymi, zamszonymi schodami na pierwsze piętro budynku. Zajrzałem przez okno, sam gruz. Ciekaw jestem, w jakim celu ta budowla tu kiedyś stała.


Co my tu mamy? Ktoś się chyba zdenerwował. I był silny.


Skoro ktoś "otworzył" te drzwi za mnie, aż szkoda nie skorzystać.


Poszedłem dalej w głąb Europarku. Po mojej prawej ciągnęła się sterta gruzu.


A po lewej - mieszkanka.


Oczywiście ciekawość mnie zżerała, dlatego zajrzałem do kilku okienek.


Wszystko wydaje się świeżo pozostawione. Jakby czekające na kolejnych wczasowiczów. Nawet kołdra jest na miejscu.

Poszedłem dalej. Zauważyłem tętniącą niegdyś życiem stołówkę. Jej szyby były zaskakująco... całe. Mimo to, udało mi się zauważyć małą lukę, przez którą zrobiłem zdjęcie wnętrza.

Parę metrów dalej - pełne glonów i kilkuletniego brudu oczko wodne.


I kilka innych smaczków.



A był bardzo miły. 8)


Kolejna brama. Tym razem zamknięta na trzy spusty. W dodatku teren prywatny. Nie zauważyłem tam żadnego monitoringu, Jednak nie było specjalnie celu, aby tam wchodzić. Sam parking.


Płatny w recepcji, która teraz wygląda tak, nawet tanio:


A za recepcją, szereg pokoi, prawdopodobnie mieszkalnych.


 Widzicie te drzwi zasłonięte stołem? Wystarczyło stół odsunąć i do środka dostęp wolny.


W środku znalazłem masę starego sprzętu elektronicznego, zardzewiałych lamp i PRL-owskich naczyń.


Jakby wszystkie rzeczy zostały rzucone na kupę i zostawione.


Suddenly, okulary do nurkowania. Chciałem je przymierzyć, ale znając życie - byłyby za małe. Wychodząc z pomieszczenia oczywiście zasunąłem stół z powrotem.


Widok spoza bramy terenu prywatnego. Udało mi się wejść na piętro budynku i rzucić okiem. 


A na piętrze znów zajrzałem przez okienko i strzeliłem parę fotek. Ta jest wyjątkowo specyficzna. Byłem zaskoczony, że jest tu jeszcze dobry telewizor.


Kiedy zszedłem na dół, za rogiem była szopa. Nie mogłem otworzyć drzwi, bo były zaryglowane. Na szczęście, były uchylone, wystarczająco aby zrobić zdjęcie.


Ruszyłem w stronę domków letniskowych.


A to miejsce... byłoby idealne na ognisko. I pewnie kiedyś było.


Łazienki publiczne. Kiedy myślałem, że są zamknięte na cztery spusty, jednak udało mi się je otworzyć. Nigdy nie widziałem takiej ilości pajęczyn na raz.




A dalej napotkałem na swojej drodzę malowniczą altanę. Niesamowicie przyjemnie by się tu siedziało. 




Garaż zamknięty na pisiont spustów. Ciekawe, co jest tam trzymane od kilkunastu lat i nie jest mu dane ujrzeć światła dziennego.


Doszedłem do domków letniskowych. Wyglądały na zadbane, ale jednak udało mi się znaleźć wyłamaną szybkę, dzięki której mogłem odsłonić firankę i zrobić zdjęcie wnętrza.




Zauważyłem też kilku ludzi wałęsających się w okolicy. Myśląc, że to jacyś spici/naćpani dresiarze (zauważmy, że to była sobota ok. 17), schowałem się za jednym z domków i przyglądałem się, czy te osobniki wyglądają groźnie. Z miejsca zauważyłem, że to po prostu dziadek z synem na spacerze. Wyszedłem i zacząłem udawać młodego wędkarza-zawadiakę. A i jak straciłem ich z oczu, zrobiłem kilka kolejnych zdjątek. Na przykład tego rozebranego boiska.



Dobra, na dzisiaj to tyle. Ciekawy spacerek, można było przekonać się, że tak przyjemne, przytulne i malownicze miejsce jak to, może zamienić się w ruinę i budzić dreszcze. Jak również wywoływać choroby. Dzisiaj zdycham z zawrotów głowy i obolałego ciała. Pewnie coś mnie zaatakowało jak otwierałem te kilkunastoletnie pomieszczenia. Cholera wie co tam siedziało. Tak czy siak, mój pierwszy exploring za mną, trzymajcie się!

piątek, 17 kwietnia 2015

Ewolucja wizerunku zombie - Pokuraione teorie

Witojcie!

Wykopiemy dzisiaj z głębokiego, zimnego i cuchnącego śmiercią grobu temat o jakże bliskich nam we współczesnej popkulturze - zombiakach. Jak zrodził się pomysł na ich stworzenie? Jak przebiegła ewolucja ich wizerunku? Zapraszam do lektury.


Zombie początkowo był uważany za osobę, która została zniewolona przy użyciu magii voodoo w różnych celach. Aby się za kogoś zemścić, robić za wieszak, pomagać w obowiązkach domowych, być szoferem. Tak czy siak, ślepo wykonywała polecenia swojego "pana" i nie miała świadomości z tego, co robi. Często znajdowała się również w stanie odurzenia, przez co poruszała się jak typowy "umarlak". Termin ten był używany na Hawajach i w Afryce, zanim wszedł do popkultury.


Potem (lata 60) zrobiło się wielkie BOOOM w popkulturze. Wydany został film "Noc Żywych Trupów", który pierwszy raz ukazał postać zombie jako gnijącą, wygłodniałą za ludzkim mięsem i mózgiem bestię, która wstała z grobu. Twórcy wykorzystali tam promieniowanie pochodzące z meteorytu jako czynnik, który zaczął całą apokalipsę. Nasze zgniłki były wtedy ślamazarne i tępe jak miecze "samurajskie" z konwentów, ale posiadały sporą siłę (w końcu mogły przebijać się przez trumny i wyjść na powierzchnię), przez co trudno było uciec z ich łap. Do tego były też niewiarygodnie wytrzymałe, co najbardziej przerażało wtedy widownię. No bo jak ludzki, gnijący kadłubek może żyć, a do tego jeszcze stwarzać zagrożenie? No jak tu zabić takie coś?


Kilka lat później wydano sequel, "Świt żywych trupów", w którym wprowadzono dodatkowe urozmaicenia takie jak zombie wegetarianin, czy też pierwsze elementy, które zwiększały mobilność zombiaków. W filmie był moment, w którym taki umarlak przebiegł sobie po ścianie i suficie, aby dotrzeć do martwego ciała jakiegoś nieszczęśnika. Było to moim zdaniem nielogicznie. Skoro takie coś potrafią, to czemu łażą jak ślamazary?
Przez następne lata wydawano inne-lecz-podobne produkcje, które po prostu z innego powodu sprawiały, że martwi wstawali z grobów. Co do motywu popularnej dziś "infekcji", na początku była interpretowana inaczej. Zombie, wgryzając się w mózg lub zabijając nieszczęśnika, powodowały, że jego martwe ciało ożywało. Działało to również w przypadku innej przyczyny śmierci, dlatego każdy człowiek, który kopnął w kalendarz, musiał być... kopnięty jeszcze raz. Najlepiej mocno. Kijem bejsbolowym. Albo piłą mechaniczną.


Motyw "przemiany" wszedł dopiero w latach 80, gdzie ugryzienie przez nieumarlaka oznaczało jednocześnie, że staniesz się jednym z nich w przeciągu kilkunastu minut.
Furorę i wprowadzenie motywu sławnej infekcji wprowadził w 2002r. kultowy Resident Evil.


Korporacja Umbrella pracowała nad bronią biologiczną o nazwie T-Virus, która miała zamieniać ludzi i zwierzęta w krwiożercze, kierujące się instynktem nieumarłe bestie, które przy okazji infekowały przez dostanie się krwi do organizmu, lub przez ugryzienie. Żeby tego było mało, Umbrella mutowała wirusa, aby czynić z zainfekowanych jeszcze skuteczniejszych i niebezpiecznych myśliwych. Przykład, kreatura o pseudonimie Licker:


Infekuje przez pazury i ugryzienie. Przyjemniaczek.

Oczywiście, żeby życie nie było za proste, T-Virus wydostaje się z probówek i zaczyna zbierać żniwo. W 1 części filmu zostaje tam wysłana grupa komandosów, aby zbadać sytuację. I jak to w horrorach bywa - większość ginie, a wirus wydostaje się do Raccoon City. Tu zaczyna się zabawa.


Resident Evil pojawił się również w świecie gier komputerowych (w którym też zrobił furorę) i w komiksach. Popularność tej serii odczuwalna jest do dzisiaj, a filmy i gry nadal powstają. A z nimi co raz to nowe wersje zombie, mutantów i zainfekowanych niebezpiecznych zwierząt. Apokalipsa zombie i jej klimat został tam idealnie odwzorowany i stał się idealnym napędem do fali, które rozpoczęły już wcześniejsze klasyki.

Przejdżmy teraz do tytułu, który zmienił wizerunek klasycznego zombie. 28 days later.


Ludzie przyzwyczajeni byli do ślamazarnych i powolnych nieumarlaków. Już się ich nie bali tak bardzo jak wcześniej. Trzeba było coś z tym zrobić!

Czyli dać im umiejętność biegania, skakania i większej mobilności. Tworzyło to jeszcze większą grozę i ograniczało możliwość ucieczki, a poza tym nikt wcześniej nie spotkał się z takim dynamicznym modelem naszych zgniłków, dlatego widownia po prostu robiła w gacie. 

Warto zauważyć, że "zombie" w 28 days i weeks later nie są w praktyce zombiakami. To zainfekowani Rage Virus'em.

Może i wyglądają jak umarlaki przez ich krwawy wygląd, ale jest to spowodowane tym, że wirus powoduje w organiźmie wymiotowanie krwią i jej wydostawanie się z wszystkich otworów ciała. Oho... Brzmi znajomo? Otóż tak.

Rage Virus to mutacja wirusa Ebola.

Może jesteśmy bliżej takiej apokalipsy niż myślimy, kto wie...

Ale wróćmy do wizerunku naszego zainfekowanego. W 28 days later większość z nich jest nawet... cała. Nie odpadają im żadne części ciała, nie wyglądają jakby ktoś ich przerzucił na lewą stronę. Co to oznacza? Umarlaki nie pożerają tam swoich ofiar. Ich celem jest ich zainfekowanie lub po prostu zabicie przez ugryzienie w szyję, chociaż w filmie możemy zobaczyć zainfekowanych atakujących pięściami lub młotkiem. Tutaj zarazić się można o wiele łatwiej. Wystarczy 1 zainfekowana kropla krwi, lub ugryzienie.

W zamian za mobilność, "zombiaki" dostały cios w wytrzymałość. Odczuwają ból, chociaż ich niepohamowana wściekłość go obniża, lecz nie są w stanie brać już na siebie całych serii z karabinów szturmowych. Ich ciało jest bardziej "ludzkie".

Oto oni. Nie bez powodu wirus ten nosi swoją nazwę. Zainfekowani wyglądają na poważnie wkurwionych.

28 weeks later stało się dużą inspiracją dla kontynuowania nowego wizerunku zombie. Dzięki temu tytułowi mogły powstać kultowe gry takie jak Left 4 Dead, w którym wiernie został odwzorowany "biegający zombie". No i parę "specjalnych zainfekowanych", ukłon do RE moim zdaniem.


I bez biegających zombiaków nie byłoby najbardziej pociesznego filmu o zombie, jaki widziałem, Zombieland!

Mimo kontynuowania wizerunku mobilnego zgniłka, nie zrezygnowano jednak z jego wytrzymałości. Dlatego upowszechniła się zasada niszczenia mózgu, aby skutecznie pozbyć się naszego nieumarłego problemu i nie marnować amunicji. Zrezygnowano jednak z rygorystycznej "jednej kropli krwi" i skupiano się na przekazywaniu zombie infekcji przez ugryzienie.


Na dzisiaj tyle. Dzięki za przeczytanie.
Ach i tak btw, posty będą dodawane w trochę mniejszej częstotliwości, bo matura soon. Na razie!