czwartek, 22 października 2015

Gry strategiczne - Pokuraione Teorie #3

Witojcie!

Pogadamy sobie w końcu o czymś bardziej sensownym, niż pasty, które wrzucam ostatnio w nadmiarze.

Dziś o pewnym charakterystycznym rodzaju gier, do którego używa się mózgu nieco częściej.

Gry strategicznie to coś, z czym każdy z nas spotkał się zarówno w dzieciństwie, jak i spotyka  do dziś. Przewijają się wszędzie, zarówno w formie planszowej, papierowej, jak i komputerowej. Nawet bardzo znane non-gamerom monopoly jest tak naprawdę grą strategiczną, bo wymaga używania mózgu i jakiejś taktyki. No chyba, że kupujesz co popadnie, tak jak ja.

Zacznijmy od tego, co je odróżnia od innych gier.

1. Widok

Czyli pierwsze, co rzuca się w oczy. Na początku mojej przygody z grami komputerowymi (co było dość dawno, a przez dawno rozumiem naprawdę w cholerę czasu temu) odrzucało mnie to, bo akcja była mało widoczna. Zero eksplozji obok, rozbryzgującej się krwi, świstu strzałów, dymu, wymiany ognia, pojedynków na miecze i tak dalej.

Po prostu banda zbitych ze sobą "ludzików", umierających jeden po drugim. Nie rajcowało mnie to. Szukałem wtedy wrażeń... wizualnych.




Z czasem się to zmieniło. Aspekty taktyczne, takie jak: 
Z której strony zaatakować, czym, w jakiej kolejności, co wystawić na pierwszy ogień, jak zapewnić sobie szybki przyrost surowców, w co zainwestować złoto, co upgrade'ować, kiedy atakować wroga a kiedy przejść do defensywy. W końcu człowiek rozumiał, że ten widok nie jest po to, aby człowiekowi uprzykrzyć życie, tylko aby łatwiej Ci było zarządzać jednostkami. Domyślam się, że teraz robicie legendarną twarz Nicolasa Cage'a przed monitorami.

Dzisiejsze gry strategiczne, moim skromnym zdaniem, rozwiązały problem z niedostatkiem wrażeń. Efekty graficzne jak i dźwiękowe zostały dopracowane do tego stopnia, że potrafią wywołać szerokiego banana na ustach. No bo jak tu się nie cieszyć, kiedy twój oddział artyleryjski rozwala w drobny mak ratusz wroga w tumanach dymu, kurzu i eksplozji? <3

2. Sterowanie

Oczywistym jest, że strzałkami naszym ratuszem czy osadnikami nie będziemy sterować.



Sterowanie składa się głównie z robienia różnych operacji myszką, czy też używanie różnych wbudowanych bindów, aby móc ogarniać więcej w krótszej jednostce czasu. Przydaje się to w grach strategicznych typu RTS, gdzie wszystko dzieje się w czasie rzeczywistym. Szczególnie jeśli skupiamy się na multiplayerze i musimy rozwijać się szybciej i operować sprawniej niż nasz przeciwnik.

3. Charakter rozgrywki

To już wysoce zależy od rodzaju gry. Możemy zostać przeniesieni w kosmos, mając za cel eksplorację galaktyki, kolonizację, negocjację z innymi rasami, czy też walkę z nimi. Równie dobrze możemy też zostać przeniesieni do realiów II wojny światowej, wydając rozkazy różnym oddziałom i taktycznie niszczyć wroga.



Z reguły operujemy w czasie rzeczywistym, musimy w czasie potyczek szybko myśleć, podejmować decyzje militarne, jak i wciąż rzucając okiem na naszą kwaterę główną, aby zapewnić walczącym posiłki, czy też pilnować, aby surowce nam się znienacka nie skończyły, lub żebyśmy z upgradowaniem jednostek nie zostali z ręką w nocniku.
Są też oczywiście strategie turowe takie jak Heroes III, gdzie mamy łatwiej jeśli chodzi o dokładne przemyślenie swoich decyzji.

4. Co owe gry dają? - Przemyślenia własne

Niewątpliwie są idealnym sposobem aby spojrzeć na walkę z innej perspektywy. Jesteśmy przyzwyczajeni do namiętnego faszerowania ołowiem i granatami przeciwników z pierwszej osoby, będąc praktycznie niezwyciężeni. Ba, nawet z samym nożem dalibyśmy radę. Tak, mam na myśli tu przesławne Call of Duty, gdzie przez każdą część robisz to samo. W strategiach będących w klimatach wojennych, jak na przykład Company of Heroes, żaden żołnierz nie jest tam niezwyciężony. Potrzeba tu czegoś takiego jak osłona, flankowanie, granaty dymne, odłamkowe, oddziały snajperskie, ostrzał artyleryjski, czołgi.


W dodatku, jak już wcześniej mówiłem, musimy używać mózgu (co może wydawać się trudne), myśleć taktycznie, rozplanowywać nasze ekonomiczne działania, sądzić, czy ulepszenie czegoś nam się przyda, co jest nam aktualnie najbardziej potrzebne i jak to uzyskać i wiele, wiele innych. Za dużo by wymieniać. Strategie mają w sobie pewien smaczek, magię, która pozwala nam poczuć się jak nie lada strateg czy też dowódca, który ze wzgórza obserwuje jak jego wojsko podbija świat kawałek po kawałku.


Na razie to tyle, dzięki za przeczytanie.
Trzymajcie się!

sobota, 8 sierpnia 2015

Woodstock Aftermath - Nowe wrażenia, kolejne doświadczenie

Witojcie!

Woodstock, woodstock i po woodstocku. Zdołałem odzyskać chociaż trochę moją wątrobę i się umyć, więc rzucam Wam post o tym, jak tam jest i czego się spodziewać.


EKWIPUNEK

Zacznijmy od tego, że pogoda potrafi udowodnić, że nawet w środku lata trzeba brać ciepłe rzeczy na takiego typu wypady. Mimo iż wziąłem 2 bluzy i ciepły śpiwór, to wciąż siedzę tu i piszę będąc dość ostro przeziębionym. Początkowe noce dawały ostro w kość, ale pod koniec woodstocku już ładnie słoneczko prażyło.

Oprócz ciepłych ciuchów i podstawowych przedmiotów, które zagwarantują nam przetrwanie na polach namiotowych, na woodzie wyjątkowo przydatny był... czarny marker. Pisanie wszelkich ogłoszeń na kawałkach kartonu takich jak typowe "Free Hugs", "Sprzedam Piwo za 4zł", bądź też "Wróżenie z kobiecych pośladków". Marker niezwykle przydaje się do takich rzeczy.

Polecam również brać trochę konserw lub zupek chińskich. Zawsze jakiś zapas, a po drugie, może zaoszczędzić nam rozmienianie grubego hajsu (bo nie ma nic bardziej demotywującego).

Zatyczki do uszu. Upewnijcie się, że są dobrze dopasowane do Waszych uszu, to nie będą wypadać po nocy. W moim przypadku, mimo iż miałem zatyczki, to i tak słyszałem dyskusje o życiu i transformatorach, które toczyły się w namiocie obok, bądź "PEEEDALSKIE CHWILE SĄ Z NAMI" z dużej sceny.

Chusteczki nawilżone. O tak. Na woodzie naprawdę nie jest trudno się ubrudzić. Często siada się tam na ziemi, dotyka brudnych rzeczy, dostaje się piątkę od zafarbowanego gościa, a wokół dużej sceny zwykle są całe tony kurzu jak na wulkanicznych wyspach Islandii. Trudno to domyć, a chusteczki nawilżone są chociaż chwilowym ratunkiem, chociaż aby zjeść higienicznie jakiś posiłek.

Lampki do namiotów. Bardzo praktyczne, no i oszczędzą baterię twojego telefonu, bo nie będzie trzeba było błądzić zapalonym wyświetlaczem. Uwierzcie mi, te cacuszka naprawdę dają po oczach i potrafią oświetlić dość duży teren. W transporcie polecam owinąć je jakimś ręcznikiem lub chusteczką i schować dość głęboko w plecaku. Jeśli jakimś cudem wypadnie i przypadkowo spadnie komuś na głowę, to możecie trafić na kogoś, kto kwestie szanowania czyichś własności ma schowane w kieszeni i po prostu wyrzuci ją przez okno. Karłoś ty kurwo

Upewnijcie się też, że wasz plecak nie przeżył socjalizmu, takie zwykle bywają wadliwe. Uwierzcie mi na słowo.

Co do załatwiania potrzeb, polecam robienie tego "na zaś" przed woodstockiem. No chyba, że gustujecie w takim czymś:



Historia prawdziwa z Toi Toia:

>wchodzisz do środka, widzisz coś podobnego jak ten obrazek wyżej
>na ścianie napis "na suficie też jest nasrane"
>wzrok ze strachem na sufit
>"żartowałem"


ATMOSFERA

Jedyna w swoim rodzaju. Zgodna z moimi przypusczeniami, czyli - bardzo pozytywna, luźna, pokojowa i przyjacielska. Mimo to, większość ludzi, z którymi rozmawiałem - narzekała właśnie na atmosferę i odczucia, które emanowali inni. Sam to mogłem zauważyć.



Kiedy chodziłem z free hugs, zaskakująco mało ludzi chciało z tego skorzystać. Mogłem iść dosłownie przez środek skupiska ludzi i musiałem czekać czasami ponad MINUTĘ (!) aby ktoś się przytulił. Byłem szczerze... zdziwiony. Mimo to, chętni zawsze się znaleźli, prędzej czy później.

Z ludźmi też było różnie. Czasami można było ocenić kogoś, jak się zachowa, po tym, jak wygląda. Podczas, gdy sprzedawałem z 2 towarzyszami części męskiego krocza od 23 do 5 nad ranem (nazwijmy to eksperymentem społecznym) mogłem zaobserwować reakcje ludzi, w zależności od tego, co sobą reprezentują. Oto przykład:

Idzie grupka osób w dreadach, pełno czerwono-żółto-zielonych barw. Uśmiechnięci. Widzą i słyszą nas, śmieją się z nami, dosiądą się, doleją piwa, bimbru, czy co oni tam mają. Pozdrawiają i idą dalej.

Idzie grupka metalowców. Glany, koszulki z zespołami, bojówy, ramony, długie włosy. Widzą nas, również się smieją, niektórzy się dosiedli i pograli z nami na gitarze. Popytają o... "produkt" i idą dalej.

Idzie grupka zwykłych ludzi. Nie wyróżniają się zbytnio, niektórzy mają koszulki zespołowe. Zobaczą nas, pośmieszkują pod nosem, idą dalej.

Idzie parę krótko ściętych, lub całkowicie łysych chłopaczków szybkim krokiem, na dolnej części twarzy przewinięta bandana. Przechodzą i widzą, poczęstują jakimś groźnym wzrokiem (chodź bardziej to wyglądało na przejaw autyzmu), któryś zwolnił i wlepia w nas gały, chyba chciał wywołać bójkę, ale zawrócił i poszedł dalej. Spłoszona sarenka.


Sami widzicie - różnie bywa.

Na samych koncertach jest rewelacja. Trochę tłum, ale w końcu to woodstock. Wszędzie flagi różnych miejscowości, pogo tu i tam, ciągle widać kogoś na fali. Ba, sam nawet byłem. Przy okazji jedna dziewczyna chciała mi spuścić wpierdyl, bo nie widziała, że jakiś wielki gościu leci na fali i przez przypadek dostała butem w głowę. Patrzyła się na mnie jak wkurzony kot o rozmiarach ~150cm i biła po bokach i plecach, ale na jej niedolę, nic nie poczułem. No cóż :C

We wszystkich koncertach nie podobało mi się szczególnie nagłośnienie na dużej scenie (eluveitie brzmiało jak gunwo) i kontakt z widownią Zakka z Black Label Society. Był naprawdę ubogi, ale wynagrodził on to swoją niesamowitą solówką i wyrzuceniem na koniec w kierunku widowni kilkoma pałeczkami perkusisty i ręcznikami. Gratuluję tym, którzy je złapali.

Na temat mojego (prawie) zaśnięcia na Dream Theatre nie będę się rozwijał, bo to raczej kwestia gustu.


Dobra, koledzy i koleżanki, na razie to wszystko. Dzięki za przeczytanie, trzymajcie się!

niedziela, 26 lipca 2015

Zbliżający się Woodstock - Pokuraione Przemyślenia

Witojcie!

Woodstock już praktycznie puka do drzwi. Niektórzy już są na miejscu. Wydarzenie, które jest częścią każdego lata, dla niektórych nieodłączną, posiadającą swoją historię, swój własny charakter. Dla niektórych budzący kontrowersje, szczególnie dla mediów. Przybliżę Wam parę moich przemyśleń i podzielę się odrobiną niecierpliwości związaną ze zbliżającym się wielkimi krokami (brud)stockiem.


Zaczniemy od samego charakteru tego zdarzenia. Jak pewnie dało się spostrzec, nie było mnie tam, więc swoje farmazony opieram na obserwacji tego, co się szykuje. Z tego co widzę, wszyscy przychodzą wcześniej, aby sobie zaklepać miejsce na polu namiotowym. Dość taktyczne rozwiązanie, w końcu jest tam natłok ludzi, a nikt nie lubi prażyć się na słońcu i robić sobie z namiotu krematorium. Specjalny, woodstockowy pociąg też jest bardzo fajnym, praktycznym i symbolicznym motywem. Nie wiem co tam się znajduje i jaka atmosfera panuje w środku, lecz przypuszczam, że ludzie są podobnie otwarci jak na koncertach, może nawet bardziej. Who knows. Od razu dostaniecie info jak wrócę i odzyskam siły. Ciekawe czy to prawda, że załatwiają tam swoje potrzeby... przez okna.
Na miejscu sama atmosfera... To też do sprawdzenia. Dobrze, że mam przypinkę Free (Dr)ugs.



Co do bagażu. Z paru zdjęć, które miałem okazję zobaczyć wcześniej i z rozmów z ludźmi mogę powiedzieć, że ludzie z reguły biorą wpiździet wszystkiego i pakują się kilka dni wcześniej. Lecz do plecaków nie lecą pierwsze lepsze przedmioty jakie wpadną nam w ręce. To zależy też, jakie mamy nawyki pakowania. Lekka modyfikacja ekwipunku, który został przeze mnie opisany w moim małym poradniku konwentowym będzie jak najbardziej w porządku. Taktycznym rozwiązaniem jest, przykładowo,  kupowanie większości jedzenia na miejscu. No bo po co dźwigać, na przykład, jakieś butelki z wodą/piciem. Obciąża to potężnie. Większość miejsca i tak zajmują ciuchy. Najczęściej grubsze rodzaje. Tak czy siak, jakąś bluzę zawsze wypadałoby wziąć. Goralami z samiuśkich gór nie jesteśmy, żeby przewidywać idealnie pogodę i temperaturę jaka będzie. Poza tym, ze swojego doświadczenia z podobnych festiwali, które wiązały się z nocowaniem pod namiotem (Śliwka fest) nad ranem/późną nocą świat nawiedza duch romantyzmu i wokół robi się pieprzona Syberia. Jak żyć?
Pod kilkoma warstwami ubrań/śpiworów/kocy, oto jak.

Teraz przejdźmy do emocji, jakie wywołuje Woodstock w Polsce. Powiem Wam, że ostatnio oglądałem program na TVP Kultura związany z tym wydarzeniem. W studiu był Owsiak i 2 (?) dziennikarzy.

Po raz kolejny przypomnieli mi, dlaczego nie oglądam telewizji.

"HURRR DURR OWSIAK PIERZE PINIONDZE HURR I TAK NIC Z WOŚPU NIE IDZIE DO SZPITALI DURR WOODSTOCK MA ZŁĄ ORGANIZACJE HURR KILKASET LUDZI W ZESZŁYM ROKU UMARŁO NA WOODSTOCKU HURR HIGIENA DURR"

No janie dzbanie. Jak tego nie wyłączyć?

Zacznijmy od tego, że wood ma coraz to bardziej obszerną ochronę, doszły mnie słuchy o wprowadzonej kanalizacji, po polu chodzą patrole, do których można nawet dołączyć przez zgłoszenie na stronie. Ale i tak mamy te przypadki śmiertelne, przyczyna?

Przechlanie/przećpanie/przedawkowanie jakiegoś gunwa.

Jeśli ludzie chowają się przed patrolem i świadomie dawkują jakieś używki (na festiwalu, który postuluje stop narkotykom xDDDDD), przekraczając wszelkie granice zdrowego rozsądku, to to zjawisko nie nazywa się luką w bezpieczeństwie/nieodpowiedzialnością Owsiaka, ale:

Prawem Darwina.

Człowiek w tym wypadku wybiera aby być głupim. No i ma konsekwencje.



Na tym zakończę.
Serdeczne dzięki za przeczytanie, widzimy się po woodzie, lub kto wie, może na z którymkolwiek z Was. Trzymajcie się!



czwartek, 23 lipca 2015

Pokuraiona Pasta #7 - Siedzenie po nocach

>bądź mną
>wakacje 2k13
>lurkuj internety w godzinach nocnych
>czyli o 3 nad ranem
>za oknem już świta
>ptaszki nucą autystyczną wersję symfonii Beethovena
>na twarzy lekka nutka zmęczenia, lecz chęci do spania żadne
>dostrzegasz ruch gdzieś w kącikach oczu
>od razu spoglądasz w jego stronę
>dostrzegasz poruszające się spokojnie, aczkolwiek chytrze, ośmionogie stworzenie ostatecznego zniszczenia, grozy, fapieżnika wręcz idealnego
>instynkt przetrwania ci się włącza
>razem z arachnofobią
>szukasz pierwszego lepszego narzędzia, aby wysłać stworzenie na tamten świat
>zwijasz jakieś czasopismo dla otakurw (ciii, wcale ich nie czytałem) w rolkę
>jebut
>pająk spadł, ale czujesz, że walnąłeś pod złym kątem i za słabo
>mógł przeżyć
>o janie co robić
>lecisz po latarkę
>wracasz, oświetlasz wszystko pod biurkiem, za komputerem, szacujesz miejsce, gdzie stworzenie mogło spaść
>nie ma truchła
>panicznie szukasz
>no qrwa nie ma
>siadasz i zaczynasz myśleć
>"pewnie nie widziałem jego ciała w tym kurzu, przecież to ten cienki"
>starasz się uspokoić, jednocześnie tłumiąc wizje z przeszłości o spasłej arachnei, która przeżyła uderzenie gazetą (ale udawała martwą, chytra sucz) a następnej nocy chodziła ci po ścianie obok łóżka, tuż przy twojej głowie (dobrze, że jeszcze nie spałem)
>szukasz pajora jeszcze z 1h
>decydujesz się, aby iść spać
>lecz bierzesz awaryjną łapkę na muchy
>i laczki
>i latarkę
>budzisz się co godzinę/dwie aby oświetlić ściany i kołdrę latarką
>w końcu budzisz się rano, udając, że jesteś przygotowany psychicznie
>pająka dalej nie widać ani nie czuć
>ulga.jpg
>jesteś bardziej przekonany, że pajunk nie żyje i nie zamieni cię z dupy w spidermana
>mimo to, kładziesz na biurko twój doskonały plan B
>awaryjne laczki
>spokój przez następnych parę dni
>siedzisz w tych samych okolicznościach, 3 w nocy, robi się powoli jasno
>powoli, przerywanym ruchem, coś rusza się z góry na dół w twoim polu widzenia
>skupiasz na tym oczy
>on wrócił i chciał ci się spuścić na twarz (na pajęczynie)
>doznajesz jumpscare'a gorszego niż w jakimś Outlaście
>wypierdzielasz się z krzesłem do tyłu na plecy
>kręgosłup żyje, możesz się ruszać, krzesło wydaje się być rozjebane, ale teraz masz ważniejsze sprawy na głowie
>wstając w panice, sięgasz po Plan B
>aim
>and
>fire
>zajaniepawlasz uderzenie krytyczne
>to, co zostało z pająka mogłoby być inspiracją na nowy album Cannibal Corpse
>krzesło i tak do wymiany szło
>teraz jak prawdziwy mądry polak po szkodzie - zawsze trzymasz łapkę na muchy w pokoju
>i zamykasz okno na noc
>JP na 70%, bo mam arachnofobię





środa, 8 lipca 2015

S.T.A.L.K.E.R. - Pokuraione Teorie #2

Witojcie!

Przed nami stanie dziś otworem, a raczej pilnie strzeżoną bramą - świat stalkerów, czyli niebezpieczna i złowroga, ale jednocześnie też intrygująca i klimatyczna... Zona.


Zacznijmy od tego, w jaki sposób stalkerskie uniwersum w ogóle powstało.

Parę lat po katastrofie czarnobylskiej, ZSRR zaczęło wykorzystywać opuszczone tereny wokół elektrowni do badań nad umiejętnością kontrolowania umysłu, bronią psychotroniczną i utworzenia tzw. Świadomości Zbiorowej, czyli zmysłu zbiorowego. Definicja tego pojęcia jest dość skomplikowana, jednak w grze Cień Czarnobyla możemy spotkać owego pana:



Który jest połączeniem świadomości kilku naukowców, co doprowadziło do stworzenia owej superświadomości, zwanej również umysłem zbiorowym.


Radzieccy naukowcy obmyślili coś takiego jak noosfera, czyli pole świadomości otaczające cały świat, które pozwalałoby na kontrolę ludzkich umysłów. Jak sam umysł zbiorowy twierdzi (czego mogliśmy się dowiedzieć w Cieniu Czarnobyla), chcieli użyć noosfery, aby "wyrzucić" z ludzkich umysłów negatywne emocje takie jak gniew, pycha, nienawiść itp. Co miałoby doprowadzić do utworzenia utopijnego, idealnego świata. Cały projekt nosił nazwę Świadomość-Z.

Odrobinkę im nie pykło. W 2006r. próba manipulacji noosferą zakończyła się katastrofą. Doszło do potężnej eksplozji, która rozszerzyła noosferę i ją mocno zniekształciła, tworząc tajemniczą i niebezpieczną Zonę. Aby zatuszować porażkę projektu i jakiejkolwiek interakcji z zewnątrz naukowcy, utworzyli kult Monolitu - grupę ludzi, których mózg jest kontrolowany przez umysły zbiorowe, a jej celem jest niedopuszczenie nikogo do centrum zony. Do tego również stworzono mózgozwęglacz - urządzenie, które prało mózg każdej osoby, która znajdywała się w jego zasięgu i poddawało kontroli umysłowi zbiorowemu.

Sama Zona nie dość, że jest wypełniona pozostałościami po czarnobylskiej katastrofie, to jeszcze do tego doszły efekty uboczne nieudanego eksperymentu. Możemy tam spotkać zarówno zabójcze promieniowanie radioaktywne, mutacje zwierząt i roślinności, częste - szczególnie w początkowej fazie istnienia zony - emisje, energii pochodzącej z noosfery, która musiała być uwalniana z centrum, aby nie wymknęła się spod kontroli. Powodowały one uszkodzenia zarówno w infrastrukturze zony, jak i powodowały śmierć na miejscu. Potężniejsze emisje uwalniane są przez umysł zbiorowy, kiedy centrum zony jest zagrożone. Miało to miejsce w przypadku przedarcia się grupy Streloka przez mózgozwęglacza, do samej czarnobylskiej elektrowni. Owa potężniejsza emisja zapoczątkowała nam fabułę w Czystym Niebie, gdzie mieliśmy za zadanie owego Streloka powstrzymać. Zarzucam filmikiem z przykładowej emisji.


Poza tym w Zonie możemy jeszcze znaleźć anomalie - niebezpieczne dla wszystkiego co żyje abominacje różnego rodzaju. Grawitacyjne, toksyczne, elektryczne, kwasowe. Tutaj macie trochę przykładów:

http://stalker.pl/anomalie-cien-czarnobyla/

Zagrożenie w Zonie stanowią również niektórzy ludzie, szczególnie nasi ulubieni twórcy popularnego A NU CHEEKI BREEKI V DAMKE - bandyci, którzy wyglądają jak typowo słowiańskie dresy. Uwierzcie mi, pomiędzy gośćmi z wideo a bandytami w stalkerze prawie nie ma różnicy w wyglądzie.



Większość ludzi w zonie jest tam dla drogocennych artefaktów - przedmiotów o specyficznym, niewytłumaczalnym naukowo działaniu. Są cenne, ponieważ ich znalezienie łączy się z dużym niebezpieczeństwem, gdyż tworzą się w anomaliach, a ich właściwości są zależne od jej typu. Niektóre artefakty mogą niwelować nam krwawienie, zwiększać udźwig, podwyższać staminę, niwelować radiację itp.

Dzięki temu mogą być bardzo przydatne na przykład w medycynie, konkretnych działach gospodarki i życiu codziennym, dlatego są tak pożądane. Oczywiście, wojsko próbuje zniwelować handel artefaktami, ale z tego co widziałem podczas rozgrywki w Stalkera, każdy ma w nich wyjebane.

Przejdźmy teraz do gier, ponieważ każda z nich jest na swój sposób wyjątkowa. Mamy ich 3 - Cień Czarnobyla, Czyste Niebo i Zew Prypeci.

Cień Czarnobyla - Jedyna część, którą nie mogłem do końca ukończyć. Pierwszy raz przez to, że mi się zwyczajnie nie chciało znów latać na drugi koniec mapy, a drugi, że mój komputer zamienił się w jedną z tych niezawodnych patelni, które reklamują na mango.



GAMEPLAY

Był to pierwszy Stalker, w którego zagrałem. Zostałem tam od razu wrzucony na głęboką wodę. Dostałem tylko instrukcje, w jaki sposób obsługiwać moje PDA, na którym była m.in. mapa, cele misji i dziennik. Co to są anomalie? Jak je ominąć? Jakie mutanty możesz spotkać? Jak z nimi walczyć? Co zrobić, gdy zostaniesz napromieniowany? Gdzie znaleźć jakieś zapasy? A domyśl się pan sam! Mimo to, to był jeden z łatwiejszych stalkerów w jakie grałem. Może między innymi dlatego, że znajdowanie artefaktów w nim było bardzo łatwe. A za nie, wiadomo - jest hajs. A jeśli jest hajs, to jest amunicja, apteczki, narkotyki przeciwradiacyjne, broń, dużo by wymieniać. Mutanty były nieco słabsze niz w innych częściach, szczególnie nibyolbrzymy. Za tyle amunicji ile wpakowałem w tych skubańców w Czystym Niebie, w Cieniu zabiłbym chyba z 3. Cień czarnobyla ma za to niesamowity klimat. Mroczny, tajemniczy, złowrogi. Trzyma w napięciu lepiej niż jakiś FEAR. Szczególnie podczas momentów w podziemnych laboratoriach. Dość dziwnym dla mnie było tylko to, że "z biodra" trafiało się celniej, niż celując prawym przyciskiem myszy.


UDŹWIĘKOWIENIE

Udźwiękowienie Cienia Czarnobyla w dużym stopniu wpływało na klimat. Nie ma tam muzyki, oprócz gitarowych utworów w obozach stalkerów, ale jakieś ryki w tle, warknięcia, przeraźliwe wycie, odgłosy wiatru wystarczały, abyśmy poczuli się nieswojo. W dodatku muzyka pochodząca z radia w konkretnych miejscach, zalatująca rosyjskimi latami 80-90, również przykłada do tego dłoń. Grzechem było też nie dodać, że Cień Czarnobyla miał według mnie jeden z najlepszych polskich dubbingów. Serio, czułem się jak w filmie o Chucku Norrisie. Kwestii grafiki nie będę w ogóle poruszał, bo praktycznie w każdym stalkerze była podobna, tylko z czasem przybywało więcej detali.



Czyste Niebo akurat nie zrobiło na mnie zbyt większego wrażenia. Zaraz wyjaśnię, dlaczego.

GAMEPLAY

Jest to najbardziej zbugowana część, w jaką grałem. Crashe, konieczność załadowywania poprzednich save'ów, a czasem nawet przechodzenia całej gry od nowa. Do tego dochodzą przeciwnicy dorzucający granaty z cholernego kilometra tuż pod twoje nogi. Kij z tym, że jesteś za ogromną osłoną i fizycznie niemożliwym jest, aby ten granat znalazł się zaraz pod twoimi nogami. Do tego snajperskie trafienia ze strzelby. No pls. Znacznie ułatwiający grę był za to motyw "przewodników", którzy działali jak Fast Travel, do tego dość przyjemny był motyw ulepszania broni, i rozbudowany system walki dla frakcji. Nie wiem dlaczego, ale wyeliminowano głód.


UDŹWIĘKOWIENIE

Brakowało mi tu czegoś. Dźwięki otoczenia już nie budziły takich emocji jak w przypadku Cienia Czarnobyla, no i nie były zbyt częste. Czasami tylko jakiś wiatr zawiał i napromieniowane żabki kumkały. Co do muzyki, właśnie w clear sky'u powstał utwór, który był w filmiku o bandytach. Mogliśmy go usłyszeć w ich bazie na wysypisku.


Zew Prypeci był udany. Mogę to powiedzieć z czystym sumieniem.

GAMEPLAY

Przede wszystkim, klimacik wrócił. To uczucie bycia mróweczką w obliczu złowrogiej zony znów dawało się we znaki. Szkoda tylko, że gramy jako wojskowy agent. Moim skromnym zdaniem, czujemy się przez to jako ktoś obcy w Zonie, że jesteśmy jakimś żółtodziobem z armii, który snorka w życiu nie widział. Ale na to w trakcie gry da się przymknąć oko. Nie doskwierały, tak jak w Czystym Niebie, perfekcyjne umiejętności rzucania granatami na kilometr tuż pod twoje nogi, które posiadali przeciwnicy. Powróciła konieczność jedzenia, co mi się spodobało. Co jakiś czas w Zonę zaczęły uderzać też emisje, przed którymi musieliśmy znaleźć schronienie. Idealny smaczek do klimatu.
Szczerze mówiąc, Zew Prypeci umiał bardzo dobrze wywołać strach u gracza. Podziemne laboratoria, ścieżka do Prypeci i ów opuszczone miasto po nocy. Czasami bałem się wyjść z bazy, naprawdę. Ciągłe uczucie bycia obserwowanym, niewiedza o tym, co może się czaić w ciemności, mrok. To wszystko działało idealnie w Zewie Prypeci.
Kontynuowano też wprowadzony już system upgrade'owania i "przewodników", co jest dużym plusem do grywalności. Do tego, praktycznie każdy pojazd, do którego się podeszło, był ostro napromieniowany. Realizm jak najbardziej obecny w tym aspekcie, ale szczerze - wątpię, aby pojazdy w obrębie elektrowni czarnobylskiej promieniowały aż tak. Zew Prypeci nie przesadzał również z poziomem trudności, dzięki czemu grało się w niego bardzo przyjemnie.

UDŹWIĘKOWIENIE

Słowa tego nie wyrażą. Sami posłuchajcie:


Bardzo polecam soundtrack Prypeci po nocy od 00:28:27, coś niesamowitego.


I to na razie tyle. Dzięki za przeczytanie, trzymajcie się!

sobota, 20 czerwca 2015

Pokuraiona pasta #6 - Wrocławski problem

>bądź mno
>miej plany najeden z tych słynnych koncertów wiekszych zespołów
>na drugim koncu polszy pls
>caly dzien miej problemy z jelitami/żołądkiem
>czuj, że twój odbyt naoglądał się zbyt dużo Hansa Klossa i udaje Wunderwaffe
>pare godzin przed wyjazdem stwierdź, że nie masz już nic w jelitach ani żołądku
>wypij jeszcze cieplutką miętową herbatkę na podniesienie hp
>wyrusz z loszko w droge
>jeszcze na dworcu pozbądź się ostatek
>dotrzyj na miejsce
>czuj wewnętrzny wygryw, bo przejechałeś właśnie 400km
>koncert się zaczyna
>ojajebix.jpg
>jesteś praktycznie pod sceną
>ludzie zaczynają pogować
>czujesz się jak tarcza, która przyjmuje wszystkich spoconych i brudnych sebixów z pogo
>w końcu stoisz tuż za nim
>genius
>w duchocie i dluzszym przyjmowaniu sebixów na plecy czujesz, jak twój brzuch sie odzywa
>jesteś w stanie jeszcze oprzeć się potędze kału
>rozpoczyna się koncert głównego zespołu
>nie przewidziałeś, że wokalistka wymaga wyłączonej wentylacji dla wokalu
>w błogiej nieświadomości wciąż stoisz w tłumie
>duża już duchota staje się jeszcze większą duchotą
>ból brzuchałke zaczyna wzrastać jak penis Trynkiewicza na przedszkolnym placu zabaw
>w dodatku dostajesz mdłości
>mówisz loszce, że zaraz wracasz i jak halny na mordę zapindalasz do łazienki
>czujesz ogień w dolnych częściach ciała
>releasujesz płynnego krakena
>czujesz, że przez mdłości zaraz bedziesz musiał zmienić otwór wylotowy
>na szczęście do tego nie doszło
>po jakichś 20 minutach cierpień chcesz spuścić wodę
>słyszysz trzęsienie muszli klozetowej
>do tego dochodzi jakaś dziwna, imperialna i doniosła muzyka
>z klozetu wynurza się coś podobnego do tego



>ale z wieńcem laurowym
>i mniejsze
>czułeś wcześniej, że nic cie w życiu nie zdziwi
>taki_chuj.jpg
>AVE. JAM JEST GAJUSZ FEKALIUSZ.
>z racji tego, że dziwnie byś wyglądał uciekając z krzykiem z publicznych toalet, zaczynasz rozmawiać z kupą cesarskiego gówna
>miej nadzieję, że ludzie pomysla, ze rozmawiasz przez telefon
>Kimże jesteś? Skąd przybywasz?
>JAM JEST POŁĄCZENIEM LUDZKICH MARZEŃ, IDEAŁÓW, AMBICJI, WYOBRAŹNI, OSOBOWOŚCI I CHARAKTERU. MAM PRAWO POWSTAĆ SOLUM SI, KIEDY TE CECHY PRZEJDĄ PRZEZ FILTR ZPRETOROWANEGO UKŁADU POKARMOWEGO I ZAMIENIĄ SIĘ W FEKALIUSUS, CZYLI PO WASZEMU - W GÓWNO.
>Ale dlaczego akurat cesarz rzymski?
>BO TWÓJ STARY BYŁ PRETOREM
>cokurwa.jpg
>przecie w tych czasach to nawet konsul je gunwo wart
>gajuszu, czego ode mnie chce-
>nie zdążyłeś nawet dokończyć zdania a stwór założył ci swój wieniec na głowę
>urywa ci sie film
>budzisz się w jakimś biurze na krześle przed komputerem
>co tu sie odjaniepawla
>rozglądasz się, każdy jest zajęty swoimi sprawami
>w dodatku bełkoczą po angielsku
>komputer wydaje się być dość stary
>patrzysz na datę, monitor jest jakimś antykiem, więc widzisz tylko, że jest 11 września, reszta jest zapikselowana i nieczytelna
>wyglądasz przez okno, widzisz znajome, duże miasto, jakby z telewizji czy coś
>ogurwa
>toż to NJU JORK, AMERIKAN DRIM
>ale chwila
>kurai_loading.gif
>zaraz po tym, kiedy połączyłeś fakty, zauważyłeś nadlatujące dwa samoloty na horyzoncie
>ojajegokurzastopazarazumre
>gajuszu fekaliuszu, ty szlachetna kurwo
>cesarski stolec czując się obrażony, wyrywa się ze spodni innych ludzi i pierdoląc coś po łacińsku, ze wściekłości rzuca w ciebie koroną, która upada na ziemię
>tuż przed uderzeniem samolotów, wewnętrzna część korony zaczyna zachowywać się jak czarna dziura, zasysając wszystko co istnieje
>zarówno gajusz, część pomieszczenia, ty i kilku pracowników zostajecie zassani
>znów urywa ci się film
>budzisz się leżąc w kabinie znajomej już łazienki publicznej
>po fekaliuszu ani śladu
>dowiedz się potem, że ludzie, którzy rzekomo zginęli w katastrofie wtc znikąd pojawili się
>przez resztę życia bój się rozstrojów jelitowych

PS: wciąż nie wierzę, że mój stary był pretorem

niedziela, 7 czerwca 2015

Jak przetrwać na konwentach?

Witojcie!

Znów wracamy do dawno nieporuszanego tematu konwentów. Nie każdy do końca wie jakimi zasadami się one rządzą i czasami padają ich ofiarą, w czego efekcie już nie pojawiają się na konwentach, albo pogłębiają się w aspołeczności, głodzie, cierpieniu. Dlatego pobawimy się dzisiaj w "survivalistów".


Dokładniej mówiąc, skupimy się na tym, jak na takim konwencie przetrwać.

Bez sensu - powiecie - przecież to zwykłe zbiorowisko ludzi, tylko do tego atrakcje są, panele i prelekcje!

Stalin też myślał, że podbije Finlandię bez problemu. Zmienił zdanie, kiedy jego armia czerwona dostała po tyłku od finów zapieprzających na nartach.

Podobnie jest z konwentami. To istna dżungla. Fantazo-mangozjebowy busz. Można tam spotkać wszystko i wszystkich, a kiedy już myślisz, ze nic cię nie zaskoczy... To kwestia czasu, kiedy zmienisz zdanie. Ale kończmy już to straszenie i przejdźmy do rzeczy.


EKWIPUNEK


1. Nóż bojowy (duży i ostry, łatwiej kanapki idzie zrobić)
2. Sztućce (praktycznie nikt nie myśli/pamięta o ich zabraniu, posiadanie ich czyni cię wyjątkowym, w sumie nie ma nic lepszego od patrzenia na resztę biedoty wpierdzielającej gorący kubek Knorra palcami)
3. Opiekacz (czyni cię BOGIEM konwentu, lub bożkiem lokalnego sleeproomu. UWAGA! Jeśli zlecą się do ciebie Homo Sępus i zdecydujesz się im pożyczyć opiekacz, patrz na to jak go obsługują, ta hołota często nie posiada żadnego pojęcia o przyrządach kuchennych. No chyba, że wśród nich jest okaz samicy.
4. Czajnik (tak samo jak wyżej)
5. Śpiwór (jeśli jesteś cholernym gigantem, śpiwór jest dla ciebie za mały i nie masz hajsu aby kupić inny, weź go ze sobą razem z kocem i poduchą. Więcej balastu, ale przynajmniej zaśniesz jak człowiek.)
6. Zapasowe koszulki (z reguły na konwentach są zabawy wymagające używania ciała, typu pociąg, jakieś tańce, albo konieczność bronienia się przed nadpobudliwymi yaoistkami. Jeśli nie chcesz, żeby Smells like a Teen Spirit było o tobie, lepiej weź parę koszulek i z nich korzystaj.)
7. Zapasowe spodnie (jeśli się uprzesz, jedne wystarczą ci na cały konwent, ale wzięcie na przykład dresów da ci wygodę podczas snu/poruszaniu się po sleeproomie po nocach, a runy uliczne na nich zawarte pomogą ci obronić swoje terytorium. [Czyt. miejsce gdzie leży rozłożony śpiwór i rzucony, częściowo rozpakowany plecak]
8. Bielizna (chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego.)
9. Zapasowe skarpety (jeśli nie chcesz zrobić ze swojego sleeprooma bitwy pod Ypres, weź je. Ale naprawdę, weź.)
10. Podstawowe kosmetyki typu szampon, żel, pasta, szczotka do zębów itp. (rzecz prawie niezbędna, nie ma nic gorszego jak poranny dech konwentowicza, pełno ludzi z włosami jak z wiejskiego smalcu babuni i zapachu, jakby ktoś wrzucił najgorsze wonie jakie może wydawać człowiek do jednej miski, potraktował to najnowszym na rynku mikserem, który jeszcze pachnie Media Expertem i wpakował mieszankę do piekarnika, po czym jeszcze przyozdobił przepoconymi skarpetami.)
11. Jedzenie i picie (pamiętaj, aby nie brać za dużo, znając życie i tak nie jest się w stanie zjeść tego wszystkiego co mame narobi przez te 3-2 dni. Kupowanie na miejscu jest bardzo taktycznym posunięciem. Jeśli posiadasz ubóstwiane przez młodzież napoje typu cola, upewnij się, że nikt nie widzi, że takowe masz. Z reguły po "rundce" po nawet średnim sleeproomie wraca do ciebie tylko butelka albo resztka napoju, którego napicie się może zapoczątkować pierwszą infekcję zombie apokalipsy. Szczególnie, jeśli posiliło się nim wiele osób.)
12. Metalowy kubek (jedno z najmądrzejszych konwentowych rozwiązań. Ani ci sok szybciej nie skwaśnieje od śliny, ani nie będziesz musiał pić z gwinta, który mógł zostać zainfekowany wcześniej przez innych jakimś nowotworem typu Sword Art Online albo Manson.)
13. Wilgotne chusteczki (mobilne, praktyczne rozwiazanie, jeśli nie chce ci się iść do łazienki umyć ręce, albo zużyto całe mydło.)
14. Normalne chusteczki (w innych okolicznościach)
15. Srajta.... Papier toaletowy (jako człowiek często padający ofiarą moich kapryśnych jelit, polecam)
16. Tabletki przeciwbólowe (w razie co)
17. Tabletki gwałtu (polecam wsypać do coli i iść na panel o bishounenach/yaoi/k-popie/j-rocku. Czasami trafi się ładna. [są możliwością opcjonalną jeśli jest się wysoko wyexpionym w kupowaniu ciał i dziewictwa innych za przypinki])
18. Psychotropy (przydatne w uspokajaniu emosów z ciężką przypadłością niedojebania mózgowego)
19. Zapasowa para luźnych butów (I tak tam większość chodzi w glanach/creepersach, ale problem jest, kiedy taki ktoś musi się poruszać w nocy po sleeproomie, pomiędzy polem minowym osób śniących o byciu gwałconym przez ośmiornice/nieprzytomnych/martwych.)
20. Pałka teleskopowa (wyjątkowo przydatna w bronieniu się przed loszkami, które ślinią się na widok ostrych narzędzi, jarają się krwią, albo naoglądały się zbyt dużo Mirai Nikki. Broń dystansowa może okazać się wyjątkowo skuteczna, gdyż takie fangirle będą probowały zrobić to, co ich ukochana idolka:


21. Portfel dobrze zaopatrzony w pieniądze (chyba wiadomo)
22. Czarny marker (zawsze lepiej mieć swój i zaoszczędzić szukania go u innych, jeśli dostanie się plakietkę i będzie trzeba było wpisać ksywkę.
23. Ręcznik (bo po co wycierać się koszulkami)
24. Klapki (bo grzyby powinno się zbierać, a nie hodować na stopach)
25. Mapa (zwykle dostaje się ją przy akredytacji, ale obejmuje ona tylko teren konwentu. Jeśli nie znasz okolicy lub całego miasta, lepiej się w takową zaopatrz.)
26. Dowód zakupienia akredytacji w internecie.
27. Zgoda rodziców na nocleg na terenie konwentu, jeśli nie masz 18-stki. (czasem sprawdzają, czasem nie, ale lepiej zabrać)
28. Mózg (na ostatnim miejscu, bo po co on komu. Dzięki jego niepotrzebności, mogą istnieć takie fanpejdże jak hejted: fandom, pyrkon, dowolnykonwentktorysiezbliza/byl/jest, albo takie rakowiska jak Anime moim życiem/śmiercią/nałogiem/bogiem/papieżem itp.)



PORADY


1. Na konwencie jest zbiór ludzi, którzy są niezwykle tolerancyjni i z góry akceptują wygląd/wady innych, więc ograniczanie się od publicznego i jawnego hejtu jest godne polecenia. No chyba, że jakaś osoba na to zasługuje i jest to dobrze widoczne, a ty masz na to dowody.

2. 

Wyobraź sobie, że jesteś puszką z jakąś smakowitą, dobrze zakonserwowaną kukurydzą, lecz otworzyć cię i poczuć/posmakować zawartość bywa trudno. Konwent jest takim otwieraczem do puszek i ma niezłą skuteczność.

Zalecam nie stawiać mu oporu, im bardziej się otworzysz, tym lepiej. Oczywiście bez przesady.

3. Staraj się aż tak nie chwalić swoimi osiągnięciami/liczbą obejrzanych amino/przeczytanych mango/powieści fantasy/seriali/przegranych gier lub wiedzą na jakiś temat. Szczególnie jeśli prowadzisz prelekcję. Zawsze znajdzie się jakiś kuc z koprem lub kilkuletnim zarostem na twarzy, który będzie wiedział więcej od ciebie, oglądał więcej od ciebie, grał lepiej itd.
Z reguły im wierzę, bo uwierzcie mi - to widać z góry w ich przypadku.
4. Nie wkurzaj zbytnio tych, którzy wyglądają, jakby dopiero wrócili z misji wojskowej w Syrii. Są na szczęście praktycznie zawsze komunikatywni.
5. Nie zostawiaj syfu. Jeden sprzątnięty śmieć - jeden szczęśliwy gżdacz.
6. Nie demoluj dobytku miejsca konwentowego. A jak już nie możesz się powstrzymać, to niech się chociaż to da odwrócić.
7. Zaoszczędź sobie uwag patrolu lub medycznych i zawieś tą cholerną plakietkę w jakieś widoczne miejsce. (szyja/pasek)
8. Nawet jeśli jarasz się widokiem cosplayerów i chcesz mieć z każdym milion pięćset sto dziewięćset zdjęć, to pamiętaj, że to wciąż są ludzie. Muszą jeść, spać, pić i mają swoich kumpli, z którymi chcą mieć jakiś kontakt.
9. Nie kradnij ludziom pada na konsolówkach.
10. Nie wbijaj z buta na sesje RPG. Gracze tam potrzebują chociaż odrobiny skupienia.
11. Uodpornij się na charyzmę handlarzy przy stoiskach, nie patrz im w oczy, a kupno proponowanych przez nich produktów przemyśl kilka razy.
12. Nie bój się używać swojej charyzmy, lub ją dopracowywać. Raz udało mi się wynegocjować 80% zniżki. Kto wie, może Tobie uda się wyhandlować coś za darmo?
13. Jeśli już zostałeś wciągnięty w grupę, w której większość to niskie, śmieszkowe dziewczynki, pamiętaj, aby zachować własną osobowość. W takim towarzystwie często można stać się bardziej beztroskim i głupszym niż się aktualnie jest.
14. Bądź odważny. Często spotyka się to na konwentach z applausem.
15. Pamiętaj o poczuciu humoru i luzie. Mało kto tam rozmawia na poważne tematy, a wyjęcie przysłowiowego "kija z dupy" na konwenty jest prawie tak samo niezbędne, jak papier toaletowy w każdej toalecie.
16. Dystans do wszystkiego to klucz.
17. Nie bądź zbyt atencyjną, nadpobudliwą suczą, bo możesz spotkać się z nagłą wizytą patrolu sprawdzającą Ci cukier, źrenice, stężenie alkoholu i tętno. 
PS: Tak było i jest. Warszawa <3
18. Nie krzycz, że ZARAZ BĘDZIE CIEEEEMNOOO o 4 nad ranem, ani co minutę.
19. Jeśli jakaś loszka ci się podoba - zagadaj. To konwent, nikt cię tu nie będzie szkalował za podejście do kogoś i podjęcie rozmowy. To nie gimnazjum.
20. Myj się.
21. Kup na konwencie chociaż jedną przypinkę, bo może się wydać, że po prostu przyjechałeś tu chlać w pobliskim barze.
22. Nawiązuj nowe kontakty, przyda ci się to w życiu i na następnych konwentach.
23. Najcenniejsze rzeczy bierz ze sobą. Co prawda konwent nie jest woodstockiem, ale lepiej się zabezpieczyć w razie czego.
24. Nie trać dziewictwa na konwentach. Nie po to one są. (chyba)
25. Spróbuj się przespać chociaż trochę. Nie czyni to szkody i będziesz czuć się znacznie lepiej następnego dnia. Granie twardziela twierdzącego, że "sen jest dla słabych" może dać ci tylko halucynacje z przemęczenia i postrzeganie każdego elementu twojego otoczenia jako miejsca do spania. Szczerze odradzam.
26. Nie zawieraj związków na konwentach.
27. Nie popisuj się przed ładnymi loszkami, które mają na sobie zakolanówki w koty i japońskie mundurki. I tak nie zamoczysz. No chyba, że zwiesz się Kasztanowy Ryż.
28. Przed każdym konwentem jest tzw. Kolejkon, czyli czas spędzony w często sporej kolejce, więc trzeba przygotować się psychicznie. Szczególnie, jeśli zapowiadają na ten dzień upały. Nie lękajcie się jednak, organizacja często to przewiduje i zapewnia cień.

Na razie to wszystko. W przyszłości mogę uzupełnić mój mały niezbędnik kolejnymi poradami bądź elementami ekwipunku. Jeśli macie jakieś propozycje co tu dodać, jestem na nie otwarty. Trzymajcie się!

poniedziałek, 25 maja 2015

Pokuraiona pasta #5 - "maupia" wycieczka

Witojcie!

Po dłuższej nieobecności, w końcu mogę dać Wam jakiś znak życia. Oto świeża jeszcze pasta mojego autorstwa, w zupełnie nowej formie.

To były czasy gimbazy, drugi dzień wycieczki klasowej. Gdzieś na kaszubach, nad którymś z tamtych jezior. Popołudnie.

Był to ośrodek wypoczynkowy najeżony wręcz domkami letniskowymi, większymi i mniejszymi. Gdzieś tam znalazłoby się również pole do siatkówki i koszykówki, był również budynek, który pełnił funkcję w większości rozrywkowe. Było tam od kija kanap i foteli, widziałem też tam kilka stołów bilardowych i tych do piłkarzyków. A wszystko to utrzymane w wakacyjnym, kaszubsko-ludowym klimacie. No wiecie, kiedy nawet asfalt wydaje się być z drewna. W sumie nie zdziwiłbym się gdyby był, chyba tylko przewody elektryczne nie były tam drewniane, ale nie jestem pewny. Siedziałem na barierce od tarasu w jednym z domków nauczycieli i prowadziłem z nimi typową uczniowską, przyjacielską gadkę-szmatkę. Nie miałem w sumie nic lepszego do roboty. Część sebków i karyn wracała z plaży. Postanowiłem zostać, bo szczerze mówiąc nie chciało mi się szukać kąpielówek w tej stercie ciuchów, żarcia i ręczników, które wziąłem. W pewnym momencie gadkę-szmatkę przerwał nam głos jakiejś loszki, dochodzący zza moich pleców. Miały one tam kilkuosobowy domek. Kiedy się odwróciłem, na tarasie stała jedna karyna z mojej klasy, która wołała jedną z nauczycielek. Była ona niezłym lekkoduchem i po jej zachowaniu widać, że pochodziła ze wsi. Tym razem poczuła się za bardzo "u siebie" i... zapomniała, że wychodząc do ludzi, wypada stanik włożyć. No uwodzenie uwodzeniem ale chyba trzeba do tego trochę dyskrecji. No i nauczycielkę to też odrobinę dziwnie. Tak czy siak, zaraz odwróciłem wzrok, bo wtedy jeszcze myślałem, że bycie dżentelmenem coś daje (xD)
Wszyscy się rozeszli do domków po zbiórce, w tym ja. Przydzielono mi miejscówkę z moim kumplem i jednym sebkiem, którego i tak ledwo kiedy widziałem, bo ciągle przesiadywał u karyn. Powiedziałem pierwszemu z nich o tym całym zjawisku i dowiedziałem się, że kumpel chce zacząć z nią kręcić z prostego powodu. Wymiona tej loszki były największe spośród naszego rocznika. Gość tak chorobliwie zazdrościł, że zaczął ze złości napierdalać pięściami w kanapę i ściany przy tym skacząc po pokoju jak szympans z epilepsją po srogiej dawce kokainy. Zarządziłem taktyczny odwrót, zgarnąłem z półki słuchawki i polazłem na jedną z przyjeziornych ławek. Oddalając się od domku, jeszcze słyszałem uderzanie w kanapę i pełne złości jęki, które brzmiały jak jakiś nieszczęśnik z zatwardzeniem.
Usiadłem na ławce. Cicho, spokojnie, zero ludzi. Zanim jednak zdążyłem założyć słuchawki, usłyszałem jak z okolic mojego domku wydobywało się głośne "KRAAAAAAAAAAAAU".
"O kurwa..." - wymamrotałem. Przypomniałem sobie, jak tydzień wcześniej scrollowałem wykopki i znalazłem jeden temat, w którym były jakieś teorie, od których mogły ciarki po plecach przejść.. Otworzyłem z ciekawości i zacząłem śledzić tego posta. Mogłem teraz stwierdzić, że...
Op miał rację. Za czasów wojny, w północnej Afryce, Afrika Korps było usypiane przez tajemniczy gaz o nazwie knuran kremówkanu. Ciała śpiących niemców były podobno wykorzystywane seksualnie przez samego... Cowieka Maupę, największego zbrodniarza wojennego. Wdrażał on im w dogodnych okazjach swoje geny, a obudzeni żołnierze widzieli tylko pozostawione przez niego ścieżki ze skórek od bananów. Od tego czasu, Niemcy pod wpływem określonych bodźców zaczęli powolną, lub w przypadku niektórych - szybką i dziwną przemianę w... Kolejne Cuowieki Maupy. Z racji tego, że były tylko "kopiami" oryginału były o wiele łatwiejsze do unicestwienia i odziedziczyły wrażliwość na elektryczność, ale wciąż lepiej bez konkretnego uzbrojenia nie podchodzić. Hitler wiedział o całym incydencie i kim jest Cowiek Maupa i poszedł z nim na ugodę. W zamian za podrasowanie broni i pomoc przy budowie Wunderwaffe Hitler zgodził się na rozprzestrzenianie genów Cowieka poprzez niemiecką armię. Oczywiście nie ujawnił tego, bo wywołałoby to panikę i stwarzało ryzyko buntów ludności, dlatego zrzucił sprawę nagłych uśpień na substancje, które zawierały pyłki z północnoafrykańskiej roślinności. Geny rozprzestrzeniały się wraz z gwałtami Niemców na cywilach, poprzez zakładanie przez nich rodzin czy korzystanie z usług prostytutek na wszystkich stronach frontu. Z pokolenia na pokolenie ilość transformacji słabła. Z postów opa mogłem wyczytać, że bodźce wymuszające przemianę muszą powodować u człowieka zachowywanie się jak małpa. Kiedy chciałem zapytać opa o szczegóły - thread w magiczny sposób zniknął. Kiedy zaciekawione anonki domagały się wyjaśnień i chcieli nasrać mode'owi do ryja, ten tłumaczył się, że nic nie usuwał. Po jakimś czasie już nikt o tym nie rozmawiał i uznał za jakiegoś trolla 2/10.
Przypomniałem sobie wtedy jak zachowywał się mój kumpel. Mógł się przemienić przez to szalejące libido. Po chwili usłyszałem krzyki innych sebków i karyn. Jak mój kumpel mógł wykorzystać umiejętności, które dała mu transformacja, jednocześnie będąc wcześniej w stanie rozszalałego samca? Wiedziałem od razu. Wziąłem leżącą obok mnie metalową rurę, którą fachowiec Stachu zostawił aby później zamontować i pomknąłem do domku, w którym mieszkała tamta locha. Będąc w pobliżu napotykałem ślady dużych małpich łap, ciała martwych lub ledwo dychających ludzi, wokół nich krew, banany i coś co przypominało kał, ale nie miałem czasu na przyjrzenie się. Wbiegłem do środka będąc przygotowanym na niekoniecznie przyjemne widoki.
I się nie myliłem. Na podłodze leżała jego "wybranka" z bananem w ustach. bolcował ją małpiarz.
Miał przewagę w pomieszczeniu, chciałem go wywabić.
"Są silikonowe." - Powiedziałem donośnie, pukając metalową rurą o próg drzwi, dając znać o swojej obecności. Istota zrozumiała, co miałem na myśli i poczęstowała mnie rozwścieczonym wzrokiem. Po tym zauważyłem, że mój kumpel nie był już człowiekiem. Był cuowiekiem.
Rzucił się na mnie. Był niewiarygodnie szybki. Ledwo zdążyłem się zamachnąć i walnąć mu porządnie rurą w owłosiony łeb. Moja namiastka broni złamała się. Spanikowałem. Nawet rury mają tu z drewna?! Mimo to, ogłuszyło to na chwilę Maupę i pozwoliło mi wyjść bardziej na otwartą przestrzeń. Szukałem panicznie jakiejś alternatywnej broni, lecz Cuowiek ocknął się szybciej niż przypuszczałem. Ruszył na mnie. Byłem pewny, że zaraz skończę z bananem w odbycie, lecz małpiarz dostał czymś masywnym i w miarę sporym w głowę. Upadł, a to czym dostał wylądowało u moich stóp. Była to strzelba. Jebitny amerykański mother-fuckin' shotgun. Spojrzałem w górę na chwilę, patrząc, skąd to mogło spaść. Nade mną unosił się na chmurce sam Kurt Cobain. Zrozumiałem, że jest to ta sama strzelba, którą zabił się 22 lata temu. Po chwili zaczął patrzeć wkurzonym wzrokiem w stronę najbliższego miasta i poleciał pobudzać gruczoły potowe u pustych karynek kupujących bluzki Nirvany z przeceny w H&M'ie, aby śmierdziały like a teen spirit.
Cuowiek powoli się podnosił. Wymierzyłem w niego strzelbę, podszedłem. Kiedy chciał się na mnie rzucić, pociągnąłem za spust. Broń miała taką moc, że odrzuciła Cuowieka z prędkością, w której był zdolny tak zdrowo się wbić w pewien dom w Szymbarku, że odwrócił go do góry nogami i zrobił z niego jednocześnie atrakcję turystyczną, zrykoszetował, zestrzelił Tupoleva w Smoleńsku, znów zrykoszetował od jednego z dachów Kremla, po czym wylądował na Wawelu, gdzie wpierdolił się w któryś z grobów.
Nie wiadomo czy to już koniec. Nie wiemy, ile ukrytych Cuowieków Maup jest wśród nas i czy czasem my nie jesteśmy jednym z nich. Pewnym jest:
Op miał rację.


niedziela, 26 kwietnia 2015

Opuszczony Europark w Radodzierzy - Kurai Exploring #1

Witojcie!

Ostatnio udałem się na małą wycieczkę do Radodzierzy i dowiedziałem się o opuszczonym od kilkunastu lat Europarku, w którym odbywały się huczne imprezy, potańcówki, spotkania młodzieży, ogniska. Było to kiedyś jedno z najlepszych miejsc do spędzania wolnego czasu ze znajomymi lub rodziną, póki nie kupił tego pewien człowiek i... prawo polskie zabroniło mu tam wprowadzać jakąkolwiek renowację lub działalność. Miejsce to zostało bowiem wybudowane w czasach PRL'u, więc nie zaskakują mnie tu prawne niedociągnięcia. Wziąłem ze sobą kilka wędek, oczyściłem pamięć na telefonie i ruszyłem na małą ekspedycję.


Pierwsze co mnie tam powitało, zardzewiała brama, nie otwierana od bardzo dawna.


Zastanawiałem się przez chwilę, czy będę musiał się specjalnie gimnastykować aby tam wejść, ale zauważyłem dość dużą dziurę w płocie, która pomieściła nawet mnie (I to nie był otwór Sashy Gray)



Widzicie te białe budynki na lewo z pierwszego zdjęcia? Prawie wszystkie tamtejsze drzwi były wyważone, lub uchylone. Ułatwiło mi to sprawę. Nie znalazłem jednak nic, poza stertami śmieci i gruzu.


Potem poszedłem podniszczonymi, zamszonymi schodami na pierwsze piętro budynku. Zajrzałem przez okno, sam gruz. Ciekaw jestem, w jakim celu ta budowla tu kiedyś stała.


Co my tu mamy? Ktoś się chyba zdenerwował. I był silny.


Skoro ktoś "otworzył" te drzwi za mnie, aż szkoda nie skorzystać.


Poszedłem dalej w głąb Europarku. Po mojej prawej ciągnęła się sterta gruzu.


A po lewej - mieszkanka.


Oczywiście ciekawość mnie zżerała, dlatego zajrzałem do kilku okienek.


Wszystko wydaje się świeżo pozostawione. Jakby czekające na kolejnych wczasowiczów. Nawet kołdra jest na miejscu.

Poszedłem dalej. Zauważyłem tętniącą niegdyś życiem stołówkę. Jej szyby były zaskakująco... całe. Mimo to, udało mi się zauważyć małą lukę, przez którą zrobiłem zdjęcie wnętrza.

Parę metrów dalej - pełne glonów i kilkuletniego brudu oczko wodne.


I kilka innych smaczków.



A był bardzo miły. 8)


Kolejna brama. Tym razem zamknięta na trzy spusty. W dodatku teren prywatny. Nie zauważyłem tam żadnego monitoringu, Jednak nie było specjalnie celu, aby tam wchodzić. Sam parking.


Płatny w recepcji, która teraz wygląda tak, nawet tanio:


A za recepcją, szereg pokoi, prawdopodobnie mieszkalnych.


 Widzicie te drzwi zasłonięte stołem? Wystarczyło stół odsunąć i do środka dostęp wolny.


W środku znalazłem masę starego sprzętu elektronicznego, zardzewiałych lamp i PRL-owskich naczyń.


Jakby wszystkie rzeczy zostały rzucone na kupę i zostawione.


Suddenly, okulary do nurkowania. Chciałem je przymierzyć, ale znając życie - byłyby za małe. Wychodząc z pomieszczenia oczywiście zasunąłem stół z powrotem.


Widok spoza bramy terenu prywatnego. Udało mi się wejść na piętro budynku i rzucić okiem. 


A na piętrze znów zajrzałem przez okienko i strzeliłem parę fotek. Ta jest wyjątkowo specyficzna. Byłem zaskoczony, że jest tu jeszcze dobry telewizor.


Kiedy zszedłem na dół, za rogiem była szopa. Nie mogłem otworzyć drzwi, bo były zaryglowane. Na szczęście, były uchylone, wystarczająco aby zrobić zdjęcie.


Ruszyłem w stronę domków letniskowych.


A to miejsce... byłoby idealne na ognisko. I pewnie kiedyś było.


Łazienki publiczne. Kiedy myślałem, że są zamknięte na cztery spusty, jednak udało mi się je otworzyć. Nigdy nie widziałem takiej ilości pajęczyn na raz.




A dalej napotkałem na swojej drodzę malowniczą altanę. Niesamowicie przyjemnie by się tu siedziało. 




Garaż zamknięty na pisiont spustów. Ciekawe, co jest tam trzymane od kilkunastu lat i nie jest mu dane ujrzeć światła dziennego.


Doszedłem do domków letniskowych. Wyglądały na zadbane, ale jednak udało mi się znaleźć wyłamaną szybkę, dzięki której mogłem odsłonić firankę i zrobić zdjęcie wnętrza.




Zauważyłem też kilku ludzi wałęsających się w okolicy. Myśląc, że to jacyś spici/naćpani dresiarze (zauważmy, że to była sobota ok. 17), schowałem się za jednym z domków i przyglądałem się, czy te osobniki wyglądają groźnie. Z miejsca zauważyłem, że to po prostu dziadek z synem na spacerze. Wyszedłem i zacząłem udawać młodego wędkarza-zawadiakę. A i jak straciłem ich z oczu, zrobiłem kilka kolejnych zdjątek. Na przykład tego rozebranego boiska.



Dobra, na dzisiaj to tyle. Ciekawy spacerek, można było przekonać się, że tak przyjemne, przytulne i malownicze miejsce jak to, może zamienić się w ruinę i budzić dreszcze. Jak również wywoływać choroby. Dzisiaj zdycham z zawrotów głowy i obolałego ciała. Pewnie coś mnie zaatakowało jak otwierałem te kilkunastoletnie pomieszczenia. Cholera wie co tam siedziało. Tak czy siak, mój pierwszy exploring za mną, trzymajcie się!