piątek, 27 lutego 2015

Rodzaje ludzi w (Gej)mingu

Witojcie!

Były rodzaje człowieków i podczłowieków na konwentach, w internecie, to teraz czas na społeczność gamerską! Miłego czytania!


W każdej społeczności czy też większej grupie ludzi o wspólnych zainteresowaniach, zdarzają się różne rodzaje ludzi. Kiedy już należymy do takowych przez dłuższy czas, zdolni jesteśmy do rozpoznania charakterystycznych ich typów. Podobnie jest ze społeczeństwem gamingowym.

Zacznijmy od newbie obraźliwie nazywanego również noobem. Mimo to, pomiędzy tymi dwoma określeniami jest różnica. Newbie to osoba, która dopiero co zaczęła grę i się uczy. Noob natomiast to ktoś, kto gra już długo i wciąż nie potrafi nie jebnąć sobie granatem pod nogi na przykład.

Potem mamy Ragera, który jest po prostu osobą, którą może zdenerwować nawet obecność tlenu w powietrzu, jeśli powoduje ona, że przez swój głośny, wkur*iony oddech nie mógł się skupić na muszce swojej broni i strzelić headshota. Posiadanie takiego w drużynie jest po prostu udręką. Caps lock u niego to chleb powszedni, nawet jak się takie coś czyta, to po prostu czuć, że autor wypowiedzi wydziera się wniebogłosy i budzi sąsiadów obok. Najczęściej rager jest też flamerem, czyli obraża innych graczy, zarówno w przeciwnym teamie (że grają nieuczciwie lub coś jest z nimi nie tak) i w swoim (że grają za słabo). Jeśli w grze jest dostępny mikrofon, to... Nawet nie mogę tego wyrazić słowami, po prostu dam wam link.


Jedni z najprzyjemniejszych rodzajów ludzi, jakich można spotkać w gamingu, to Ludzie grający dla zabawy czyli inaczej 4fun. Nie będą oni obsmarowywać twojej matki, ojca i kilku przodków kiedy ci coś nie wyjdzie, nie będą narzekać, wywyższać się, toksycznie się zachowywać. Będą po prostu grać w taki sposób, żeby wyciągnąć z rozgrywki jak najwięcej śmiechu, zabawy, przyjemnych emocji. Mogą być nowymi graczami, wyjadaczami ze stażem, lecz mających dystans do swoich umiejętności (wiedzą, że kaleczą w tej grze, ale śmieją się z samych siebie) lub też pozytywnymi trollami. Przyczyniając się do zwycięstwa drużyny lub swojego i jednocześnie znajdują bardzo wymyślne sposoby na ukatrupienie rywala, co często ich upokarza. Na przykład zabiją kogoś przejeżdżając go rowerem, czy zrobią mu allahu akbar odrzutowcem na twarz. Takie działania mogą wywołać reakcję ze strony przeciwników, powodującą, że zaczynają się na nim skupiać i jedyne czego pragną, to śmierci takiego trolla. Czasami go też wyzywają na czacie.

A ten sobie najzwyklej w świecie siedzi na swoim obrotowym krześle w ciepłych góralskich skarpetkach i z kilkoma paczkami czipsów w szafie, popijając swoją przestudzoną, posłodzoną na 1,5 łyżeczki herbatkę i śmieszkuje wniebogłosy.

Uwielbiam być takim typem osoby i mieć takich w drużynie. <3

Oprócz tych pozytywnych trolli, są również trolle negatywne. Przyczyniają się oni do porażki drużyny, denerwują ją bądź też współpracują z przeciwnikami. Ich działania ciężko czasami nazwać trollingiem, a raczej rzęsistym płaczem i oporem porównywalnym do grymasu 5-letniego dziecka przed kąpielą. Chce tak zemścić się na drużynie, której członkowie na przykład zajęli mu ulubioną klasę, pozycję, przedmiot czy kij wie tam co.

Pora na cheaterów. Ludzie korzystający z programów lub modyfikacji wspomagających bądź też grających za nich z lepszą skutecznością. Są to najczęściej ludzie, którzy ciągle denerwowali się, że ktoś ich zabił bądź też przeżywali ciągłe porażki. Również mogą to robić po prostu, aby zniszczyć zabawę innym i patrzeć jak każdy wychodzi bądź też wzywa administratora magicznym światełkiem na niebie, aby go zbanował. Sprawia mu to radość. Ewentualnie może być to jakiś niespełniony gracz, który poszedł na skróty w potrzebie bycia najlepszym. Cheaterzy niszczą rozgrywkę również w ramach negatywnego trollingu.

No i czas nadszedł na nich...  *dramatyczna muzyka*
Niesmak mi się robi kiedy chociażby o nich pomyślę... bleh...

To ci z ogromnym ego. Szczycą się każdym zabójstwem, podkreślają wspaniałość ich umiejętności i szydzą z innych graczy. Zostają nimi osoby, którzy są po prostu dobzi w jakiejś grze i myślą, że czyni to z nich bogów. Nieśmiertelnych i nietykalnych. A jeśli ktoś już takiego zabije, to miał farta, albo zabity miał lagi. Czasami, aby podnieść sobie samoocenę po przegranej grze na wyższych poziomach, po nieudanej rywalizacji z graczami jego poziomu lub też większego, dowartościowuje się, powiększając swojego e-penisa wchodząc na serwery znane z obecności mniej doświadczonych lub kompletnie nowych graczy, dosłownie ich niszcząc. Psuje to jednocześnie rozgrywkę i zniechęca do dalszej gry. Najbardziej toksyczna i nieprzyjemna osoba jaką możecie spotkać. Kiedy juz sie wam to zdarzy, po prostu zmieńcie serwer, zanim dostaniecie nadciśnienia. No i oczywiście nie bądźcie takim typem w waszej gamerskiej przyszłości, będziecie wtedy znacznie lepiej odbierani przez ludzi i osiągniecie więcej.

To na razie wszystko. Próbowałem trzymać swoje zwieracze wyluzowane, no ale cóż... 
#bol #twarzy #przeszlosc #ludzietoparapety #kuraislife

Tak czy siak, dzięki za przeczytanie, trzymajcie się!

wtorek, 24 lutego 2015

Dlaczego się boimy? - przepis na dobry horror/creepypastę

Witojcie!

Rozmyślałem sobie ostatnio nad pewną rzeczą. A mianowicie - co sprawia, że człowiek się boi, grając w jakiś horror albo go oglądając, a może przeżywając go na jawie? Miłego czytania!


Zacznijmy od nieświadomości sytuacji i zagrożenia - Nie mamy zielonego pojęcia, gdzie jesteśmy, czy miejsce, w którym przebywamy jest bezpieczne i czy jesteśmy sami, czy jednak coś ukrywa się na obrzeżach naszego pola widzenia.


Świadomość miejsca - Wiemy, że jesteśmy tam, gdzie nas być definitywnie nie powinno i należy się jak najszybciej stamtąd zabrać. Z różnych powodów. Najczęściej dotyczy to nawiedzonych miejsc takie jak domy czy lasy. Często łączy się to z częściową nieświadomością obecności zagrożenia, kiedy to nie wiemy dokładnie z czym mamy do czynienia, a jedynie jesteśmy przekonani, że na pewno nie chce nas zabrać na romantyczny spacerek. Na przykład, bohater jakiegoś filmu widzi w pomieszczeniu rozerwane na strzępy albo dziwnie powyginane martwe ciała i wie, że musiało to zrobić coś gorszego niż człowiek. Znacznie gorszego. Lub też kiedy widzimy w grze zmierzającego w naszą stronę szkaradnego ducha i nie wiemy w jaki sposób mógłby nas skrzywdzić.




Świadomość obecności zagrożenia - Wiemy, co na nas czyha i co może nam zrobić. Pamiętajcie, że im więcej wiemy o zagrożeniu, tym mniejszy strach. Dzięki wiedzy możemy opracować plan na przetrwanie, ucieczkę lub walkę. No chyba, że wyskoczy to nam na twarz, lub jest tak niebezpieczne, że po prostu nie da się z tym walczyć. Na przykład taki Kraken, czy też to:




(Monstrum z filmu "Mgła")

Ograniczenie widoczności - Dotyczy to najczęściej nocy. Wszystko jest osłonięte mrokiem, widzimy bardzo mało i przez tą niewiedzę o otaczającym nas terenie, czujemy strach. Nie wiadomo w końcu, co tam siedzi. Nagłe ograniczenie widoczności (na przykład wpadnięcie do mętnej wody podczas ucieczki) może natomiast wywołać niezłą panikę.




Brak możliwości obrony, bezradność - Wiecie dlaczego Amnesia: Mroczny Obłęd była na początku uważana za najstraszniejszą grę? Weszła nowa, kluczowa wręcz dla współczesnych horrorów cecha - brak broni. Jakiejkolwiek. Pistoletu, jakiegoś kija, rury. Nic. Jesteśmy praktycznie bezbronni a naszą jedyną metodą na przeżycie jest ucieczka lub ukrycie się. Potem wszedł Slender, który skupiał się też na nieświadomości zagrożenia i miejsca. W końcu nikt tak naprawdę nie wie co robi Slenderman ze swoimi ofiarami i czemu zawsze zostają uznane za zaginione. Połączenie tych dwóch elementów zrobiło furorę.




Uczucie lub świadomość zbliżającego się niebezpieczeństwa - Znacie te momenty w filmach, kiedy jakaś postać próbuje desperacko, lecz z niepowodzeniem otworzyć zepsute drzwi, a za nią zbliża się jakieś monstrum? Czy może kiedy ucieka się od szaleńca z piłą mechaniczną, mając zranioną nogę i kulejąc? (Ukłon do The Evil Within) Najczęściej wtedy bohaterowi lub bohaterce udaje się uciec w ostatniej chwili. Dotyczy się to również momentów, kiedy słyszymy przeraźliwy ryk lub upiorny krzyk w oddali, a potem coraz bliżej... i bliżej...




Świadomość bliskości zagrożenia - Czujemy na plecach oddech tego czegoś, jego dotyk, wzrok. Wiemy jak cholernie jest groźne i, że możemy zginąć w każdej chwili. Byle nie drgnąć. Za przykład posłuży nam się scena z Jurrasic Parku, gdzie bohaterowie ukrywali się w samochodzie przed T-rexem i nie mogli się poruszyć choćby o centymetr, bo skutkowałoby to ich śmiercią.




"Creepy" atmosfera - Kiedyś miałem okazję przeczytać interpretację jakiegoś człeka, co to znaczy "creepy" i jak to powstaje. Otóż, taką atmosferę możemy bardzo łatwo uzyskać poprzez połączenie przedmiotów lub miejsc, które wzbudzają pozytywne uczucia (miś, plac zabaw, mała dziewczynka, lalka) z czymś strasznym, wzbudzającym negatywne emocje (ciemność, opuszczone miejsce, puste oczy, trupi kolor skóry, brak niektórych części ciała). Tworzy to mętlik w naszym mózgu i powoduje, że w obecności takich przedmiotów lub miejsc czujemy się po prostu... nieswojo. Dlatego horrory z małymi dziewczynkami są tak cholernie straszne. Znacie Five Nights at Freddy's? Połączono tam przyjazny charakter maskotek i pizzerii dla dzieci z morderstwami, mroczną tajemnicą i możliwością bycia brutalnie zabitym przez maskotki, które nie wiadomo z jakiej racji w nocy poruszają się same z siebie. Creepy atmosferę można uzyskać również przez typowo nieludzkie cechy lub czynności (ciągłe patrzenie się w oczy bez mrugania i wyrazu twarzy, nieludzkie ruchy kończynami, bezwładnie spuszczona głowa, nieludzko otwarte usta)




Szkaradność, odrażający charakter - To chyba oczywiste, że będziemy się bać bardziej zakrwawionego kucharza z urwaną szczęką niż zadbanego szefa kuchni z talerzem, na którym znajduje się jakieś aromatyczne danie, prawda?


Dobra, na dzisiaj tyle. Dzięki za przeczytanie, trzymajcie się.

sobota, 21 lutego 2015

O koncertach słów kilka

Witojcie!

Pogadamy dzisiaj o koncertach zespołów grających cięższą muzykę. Głównie chodzi mi tu o metal i jego odmiany. Przy okazji też wspomnę o ostatnim koncercie SHOT OF REALITY, na którym grał m.in. zespół Lowtide. Miłego czytania!

Koncerty, och tak. Kolejne miejsce na świecie, gdzie panuje ta szczególna, niezwykła atmosfera. Jest prawie podobnie jak w przypadku konwentów. Większość się tutaj otwiera na nowe znajomości, kontakty czy też relacje. I wiecie co? Tutaj nawet bardziej. W końcu na koncertach można kupić alkohol, który... odrobinkę pomaga w otwieraniu się. Oczywistością jest też, że na takiego typu koncertach jest masa metali (szlachetnych również).

Powiedzmy sobie, że dzisiaj czujesz się jak wrak człowieka. Jesteś w jakichś rozterkach, masz zły humor, chodzisz ze spuszczoną głową. Wtedy idziesz sobie na taki metalowy czy punkowy koncert (oczywiście jeśli słuchasz takiej muzyki) i wpierdzielasz się z mocą tysiąca słońc i jednego księżyca w to:


I zły humor robi puf.

Ta nawałnica ludzi obijająca się o siebie i kotłująca w jednym miejscu to Pogo. Jest to charakterystyczny dla subkultur metali i punków taniec, który ma na celu uodpornić na fizyczny ból. Wprowadziły to punki, aby w taki sposób przygotowywać swoje ciała do starć ze służbami bezpieczeństwa w Wielkiej Brytanii. Z biegiem czasu taniec ten stracił swój głębszy sens i po prostu stał się tradycją na każdym cięższym koncercie. Postrzegany jest teraz jako metoda rozładowania emocji czy energii, którą podsyca jeszcze grana muzyka. Bardziej agresywną i dynamiczną formą tańca to Mosh, w którym uczestnicy, oprócz obijania się o siebie, zaczynają bić powietrze, uderzać pięściami w ziemię, wyskakiwać, robić kopnięcia w powietrzu, obroty. Osoby wokół pogo, nie biorące w nim udział, nie raz mogą poczuć, co się dzieje za nimi lub obok nich, bo często zdarza się, że ludzie w pogo tracą równowagę i się przewracają, popychają się nawzajem na innych ludzi lub nie mogą wyhamować po tym jak się rozpędzili. Ktoś z zewnątrz również może przez kogoś zostać wrzucony w pogo, ale zdarza się to tylko osobom, po których widać, że nie pogardzą bycia przez chwilę w pogo i mają w sobie dużo energii, co na koncertach widać, wierzcie mi na słowo. Nie wrzucą tam na przykład fotografa, czy też faceta stojącego sobie spokojnie z boku ze swoją dziewczyną, po których widać, że po prostu słuchają i się nie wczuwają w charakter tej ciężkiej muzyki.
Oprócz pogo i moshu na koncertach widoczna jest również czynność zwana Headbangiem. Polega ona na gwałtownym poruszaniu głową i wywijaniu włosami, dlatego też najefektowniej wykonywana jest przez ludzi z długimi włosami. Headbangerzy są najczęściej widoczni zaraz przy scenie, przy barierkach, jeśli tam takie są. Ostrzegam, jeśli chcecie na jakimś koncercie skupiać się na intensywnym headbangowaniu, przygotujcie się na ból karku. Jeśli do tego będziecie przy scenie, to po koncercie będziecie się czuli jakby ktoś wysadził w pobliżu was granat. Czyli, krócej mówiąc - będzie dzwonić wam w uszach jak cholera. Ale mimo to, zapewniam, że warto.



Dobra, teraz pora na taką małą recenzję wczorajszego koncertu SHOT OF REALITY. Atmosfera była naprawdę przyjemna, jak to na większości koncertów, nie widziałem też żadnego nieszczęśnika, który by przeholował z alkoholem. Ogólnie mam dobre wrażenia co do tego wydarzenia, ale niestety, przy scenie na dwóch pierwszych koncertach (bo na trzecim musiałem znikać) przy scenie było dość słabo. Jak na taką ilość ludzi pogo było dość małe i krótkotrwałe. Headbangujących osób przy scenie było więcej. Widać było, że ludzie koncentrowali się na słuchaniu, stojąc gdzieś z tyłu. Ja, jak to na Kuraia przystało, wczułem się w muzykę (szczególnie na lowtide) i czuć to po dzisiejszym stanie mojego karku. Auć.

Na dzisiaj tyle, trzymajcie się!

środa, 18 lutego 2015

O stereotypowych ludziach w internecie

Witojcie!


Pora na słów kilka o typach ludzi w internecie. Zapewne je znacie i wpływały one na wasze nerwy już nie raz. A może z którymś z nich się identyfikujecie? Post może być odrobinę obiektywny, także w razie czego, pewną znaną maść można kupić w aptece za rogiem. Zaczynamy!


"Selfie-loszki" - Jeśli chodzi o robienie sobie selfie, ten typ osoby to po prostu przesada. Rozumiem ludzi robiących sobie jedno czy dwa selfie dziennie. Ale ta robi więcej. O wiele, wiele więcej. Oczywiście wstawia to potem na instagrama, twittera, snapchata, facjatobuka. Na takich fotkach dominuje "dziubek", prowokacyjne pozy czy pokazywanie ciała. Oczywiście po kilka tysi lajków.

"Czuję się emocjonalnie niestabilna i niepewna siebie dlatego potrzebuję tysięcy lajków pod zdjęciami, więcej, LAJKI PRZYJDŹCIE DO MNIE"

"Cytatowicze" - Ludzie, którzy przy swoich lub czyichś zdjęciach wstawiają cytaty, nie mające oczywiście nic wspólnego z tym co wstawili. Często zdarza się, że selfie-loszki są też cytatowiczkami. To tak, żeby nie było, że są płytkie. Do tego widziane są przypadki, kiedy na końcach tych cytatów są emotki lub ich kilka. Najczęściej "xD". Czasami nie wiem nawet co powiedzieć, kiedy to widzę. 



"Książkowicze" - Pokazują w portalach społecznościowych ich głębię większą niż gardło głównej bohaterki 50 Twarzy Greya, chwaląc się i oznajmiając wszech i wobec, że czytają książki. Chociaż mało komu w dzisiejszych czasach chce się czytać książki, co jest prawdą, bo nawet ja mam czasami opory, to jednak...

"POPATRZCIE JAKI JESTEM INNY, INTELIGENTNIEJSZY I GŁĘBSZY OD WAS, CZYTAM KSIĄŻKI, UMIEM WYKONYWAĆ JEDNĄ Z PODSTAWOWYCH LUDZKICH CZYNNOŚCI!"

Takie coś jest po prostu przesadą.

"Imprezowicze" - Czyli:

"Patrzcie jak się dobrze bawię! Zachlewam się w trupa, wymachuję bioderkami (lub kroczem) na parkiecie i chędożę się po publicznych kiblach z Łysym (lub jakąś Karyną)! YOLOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO"

Takie osoby po prostu chwalą się publicznie tym, jak świetnie się bawią. Brzmi jak nic złego, lecz są pewne granice. Chwalenie się swoim stanem po cięższej dawce alkoholu czy też jak to taka osoba się "przelizała" z pierwszym lepszym facetem lub loszką, czy nawet lepiej - uprawiała seks w publicznej toalecie z flaszką Krupniku w jednej dłoni a czyimś przyrodzeniem w drugiej kierując się hasłem "Fuck it, I'm young". Jeśli się nie mylę, to takie osoby pierwsze giną w horrorach, co nie?

"Muzycy" - Ludzie robiący sobie fotki z instrumentami, na których nie umieją grać. Ma to na celu zwrócenie na siebie uwagi, z serii:

"Patrzcie, umiem grać na gitarze, jestem takim wartościowym człowiekiem, PACZAJTA"

Dodatkowo, chwalą się swoimi gustami, wrzucając na portale społecznościowe kawałki z wcześniejszych lat, przy tym najczęściej narzekają na dzisiejsze pokolenie, że nie wie co to prawdziwa muzyka. Jeśli ktoś próbuje się z takim osobnikiem wdać w dyskusję, najczęściej jest gnojony od bezguść. Taka osoba ma ogromne ego i jest przekonana, że słucha najlepszej muzyki i nikt nie ma prawa tego podważyć.

Ale lepiej siedzę na ten temat cicho, bo ktoś wyczai, że mam na fejsie zdjęcia z gitarą, zrobione dzień po tym, kiedy ją dorwałem. Ups...

I na koniec... blisko niezidentyfikowany typ człowieka, a nieznanego należy bać się najbardziej, a mianowicie:

Osoby z mangowymi lub kreskówkowymi profilówkami - DUM DUM DUM DUUUUUUM. Nie wyróżniają się w swojej osobowości niczym specjalnym, lecz to tylko mylne wrażenie, wierzcie mi na słowo. Z takimi osobami w 90% jest coś nie tak. Nie wiadomo co, może to być wszystko. Jakieś zaburzenia, spaczenia, dziwne nawyki lub cechy. Mało jest informacji na temat takich osób, zdarzają się dość rzadko, ale miejcie się na baczności. Dystans.

Polecam też wideo Filthy Franka, pokazujące typy ludzi w internecie w jednej wielkiej ogromnej parodii i karykaturze. https://www.youtube.com/watch?v=eKfvkIAdyAY

Tyle na teraz, oczywiście nie pozwólcie, żeby jakiś randomowy blogger wam mówił jak żyć, trzymajcie się!


Wpadajcie na kanał! Wkrótce nowe wideo! https://www.youtube.com/user/SmokeZmp

wtorek, 17 lutego 2015

Pomiędzy zabawą, a "competetive", czyli graniu na poważnie

Witojcie!

Porozmawiamy sobie dzisiaj na temat granicy pomiędzy graniem dla zabawy, a na poważnie, tzw. Competetive. Miłego czytania!

Większość ludzi pojmuje granie na komputerze jako zabawę, czy też sposób na zabicie czasu. Nic bardziej mylnego, w końcu od tego są gry. Niewinne tworzenie sobie rodzin w Simsach (bezlitosne topienie ich potem w basenach pomijam), tworzenie własnych kreacji, metropolii, wiosek czy monumentów w Minecrafcie, podpierdzielanie strażnikom strzał w Skyrim. Są to przykłady, które sprawiają, że rozgrywka w daną grę jest wyjątkowa, unikatowa i sprawia mniejszy lub większy ubaw. Lecz z biegiem czasu, taki przykładowy gracz Minecrafta staje na wielkiej górze, patrzy w dól na wszystkie swoje kreacje, wybudował co się dało i osiągnął to, co chciał, od momentu kiedy wyrąbął pierwszy klocek drewna i mówi:

"I co tu jeszcze jest do roboty? Pochwaliłem się wszystkim co stworzyłem, skończyłem to co miałem zrobić. To wszystko jest już nudne."

Dlatego wprowadzono... Multiplayer! Możliwość gry wieloosobowej, gdzie nie trzeba się chwalić swoimi osiągnięciami. Twoi kumple mogą po prostu je zobaczyć lub ich doświadczyć! Można też wspólnie osiągać różne cele w danej grze, takie jak zabicie potężnego bossa, wybudowanie czegoś, czy też wyekspienie się jak dziki wąż. Ale!

W multiplayerze, do gry wchodzi rywalizacja. To jest punkt kulminacyjny naszego tematu. To właśnie ona doprowadza do powstawania drużyn, klanów, gildii itp. W człowieku powoli dokonują się zmiany. Nie bawi już go sam fakt grania, forma rozgrywki i jej elementy. Zaczyna pragnąć jedynie...


Zwycięstwa.

Zaciera tylko ręce i próbuje wychwycić każdą możliwość, żeby roznieść w drobny mak przeciwną drużynę, otrzymać szacunek, uznanie, pochwałę jego umiejętności. Jego celem staje się jedno - być najlepszym.
Poprzez rywalizację z ludźmi, których umiejętności są równe, dana osoba zaczyna myśleć nad sposobami, które daną jej wygraną, możliwości pokonania przeciwnika, czy też wyjścia z jakiejś sytuacji. Uczy się z każdą rozgrywką mechaniki danej gry, stara się ją wykorzystywać, przenosić na swoją stronę. I nie mówimy tu już o Simsach. Takie zjawiska zachodzą w grach takich jak CS:GO, CS 1.6, Team Fortress 2, Dota 2, League of Legends. Tam ostra rywalizacja, chęci wygranej i wykorzystywanie okazji jest na porządku dziennym. Mało kto tam gra dla zabawy, szczególnie rankedy w Lolu, to chyba najgorsze miejsce dla ludzi, którym nie zależy na wysokiej lidze. Tam ludzie rozpier*alają ściany, klawiatury i słuchawki przy porażce. Ewentualnie cierpią na silne bóle otworów tylnich w stosunku do swoich drużyn. O właśnie! Drużyny. Tworzą się z graczy, którzy mają podobne cele w danej grze, czyli chcą wygrać. Chcą być najlepsi. Każdy członek tam stara się o drużynowe dobro. Przy okazji też tworzy się szansa na zauważenie przez gamerską społeczność, jeśli wybijamy się umiejętnościami i wyróżniamy w rozgrywce. Szczególnie jeśli dany mecz w grze jest na przykład streamowany przez portal Twitch.tv, albo będzie wyświetlany potem na jakichś stronach typu ESL.eu, które stworzone są dla profesjonalnych graczy, mających perspektywy i ambicje.
Jedną z wyraźnie zauważalnych negatywnych cech społeczności graczy, którzy pałają się rywalizacją i "grą na poważnie", jest ego wielkości stodoły ciotki Grażyny. 
Zaiste koszmarne zjawisko. Spotkać osobę z taką cechą to same rozczarowania, kłótnie i spiny. Możemy być prawie 99% pewni, że dany osobnik zacznie nam cisnąć po umiejętnościach, matce, ojcu, drużynie, czy też zacznie się wywyższać i patrzeć na was jak na g*wno. Sam taki kiedyś byłem w trakcie mojej mini-kariery w Team Fortress 2. W porę mogłem to zauważyć i zwalczyć. Największym bólem dla mnie wtedy było napotkanie kogoś, kto był lepszy.

 "JAK TO K*RWA LEPSZY?!?!?! NA PEWNO MA CZITY, WSPOMAGACZE, INFO OD BOGA, JA JEBE ALE LAGI, NO TO TEN MÓJ PING NA PEWNO"

Typowa reakcja. Kiedy widzę ją u kogoś to najczęściej się śmieję i zabijam takiego delikwenta jeszcze częściej. Taki tam... mini sadyzm. Gorzej jest z odczuwaniem tego. Raz zdarłem sobie skórę na wszystkich kostkach w pięści, kiedy się wkurzyłem na jakiegoś wymiatacza, że "zabiera mi pałeczkę" i tytuł osoby, odpowiedzialnej od niszczenia wszystkiego co się rusza na serwerze. Zadziałało to jak mocny policzek, który skłonił mnie do nabrania dystansu do moich umiejętności w grze. Tak czy siak, posiadanie "nerwusa" albo "cynika" w drużynie to po prostu koszmar.

Dobra, teraz wygooglujcie sobie w grafice na przykład Fnatic, Roccat czy też Virtus.pro. Widzicie tą ekipę? To są zwycięzcy. Potrafiący poruszać się po świecie gry z zamkniętymi oczami, obdarzani szacunkiem przez graczy, zarabiający aktualne PIENIĄDZE za granie w turniejach, skąpani wręcz w sławie i uznaniu. Ich nicki zna większość graczy Competetive, którzy rżną dniami i nocami mecze, rzucając granaty dymne na de_dust2 i popierdzielając ze snajperkami. Osiągnięcie tego, co oni osiągnęli, jest celem wielu profesjonalnych graczy. Ich sposób rozgrywki traktują często jako wzór i klucz do zwycięstwa.

A teraz moi drodzy, podsumujmy. Zaczęliśmy od grania w Simsy, a skończyliśmy na poważnym strzelaniu headshotów i kropieniu przeciwnej drużyny używając do tego prestiżowego sprzętu dla graczy od firmy Razer. Widzicie tą ewolucję? Czy widzicie też granicę? Tak, to właśnie rywalizacja. Ona wciąga graczy, zaszczepia w nich tą chęć bycia najlepszym i powoduje, że ciągle wracają po więcej. Już nie dla zabawy.

Dzięki za przeczytanie moich wywodów, trzymajcie się!


Pytanie? http://ask.fm/Kuraidesu
Wbijajcie też na kanał! https://www.youtube.com/user/SmokeZmp

poniedziałek, 16 lutego 2015

Konwenty - Jak to z nimi jest? Cz.2

To jedziemy dalej!

Wcześniej rozmawialiśmy o społeczności goszczącej na konwentach, dzisiaj trochę do tego dopowiem i przejdziemy na inne "sfery" tych festiwali.

Warto jeszcze dodać co nieco do tematu męskiej strony konwentów. Bardzo podoba mi się to, że na sympatię odpowiadają sympatią. No, oczywiście dopóki ktoś nie zacznie rozmawiać o swoich ulubionych seriach, wychwalać je i się nimi jarać jak Rzym za Nerona. Wtedy najczęściej tworzą się granice. Pewne zależności pomiędzy dwoma grupami fanów A&M:

- Osobami, które otwarcie przyznają z wielką... dumą, że są otaku
- Ludźmi z dystansem do siebie i do swoich gustów, którzy określają siebie najczęściej jako mangozjeby.

Najczęściej "Otaku" pierwszy rzuca jakimś tytułem animca czy mangi, która wyszła czy wciąż wychodzi w obecnym sezonie, jest najczęściej oparta na latających gołych klatach, cyckach, matrixowych cyckach, walczących cyckach, boskich cyckach, demonicznych, mechowych, czy cholera tam wie jakich. Wtedy "Mangozjeb" słysząc taką kwestię najczęściej załamuje się poziomem dzisiejszych fanów A&M i zaczyna mieszać gusta tamtego osobnika z błotem. Najczęstszy cytat: 

"SAO ssało, <wstaw tutaj tytuł anime lub mangi z lat 90-tych lub wcześniej> jest znacznie lepsze" 

Widać tutaj, że "Mangozjeby" to najczęściej starzy wyjadacze, którzy siedzą w tym fachu już od dawna i zdążyli nabrać dystansu. Są przyzwyczajeni do hejtów, jakie lecą w ich stronę i fandomu, nauczyli się je zlewać, a nawet wykorzystują je do denerwowania tych, którzy jarają się tą Japonią jakby to było ich państwo, ich świat, że tam kiedyś wyjadą i nie wrócą, że będą mangakami i... bleh, aż mnie na mdłości wzięło. Tak czy siak, mangozjeby nabywają instynktu wygłodniałego lwa, kiedy widzą takie osoby. "Otaku", czyli jak wspomniałem wcześniej, są to najczęściej ludzie dopiero wchodzący w temat, którzy ekscytują się nowym światem, w jaki weszli. Czasem aż nadto. Potrafią być wkurzający, szczególnie jeśli chodzi o bronienie swoich gustów, czy chorobliwego przywiązania do japońskiej kultury. Po angielsku zwą ich... weaboo. Jak widać, dystans do swoich gustów, odporność na krytykę i zdolność kulturalnej i logicznej dyskusji jest kluczem, by nie wzbudzać kontrowersji i nie denerwować innych przy rozmowie o swoich preferencjach.

Dobra, przystopujmy z tym gadaniem o ludziach, bo to temat rzeka i pewnie by się na więcej postów rozciągnęło. Przejdźmy do kolejnego widoku, który rzucił mi się w oczy poza ludźmi, a mianowicie...

Stoiska.

Mini-sklepiki pełne rozmaitych gadżetów, które przyciągają wzrok jak multi kulti islamistów, można tam znaleźć przypinki, kubki, czasopisma, poduchy, plakaty, koszulki, nawet sprowadzone z Japonii przeróżne smakołyki. Niektóre jednak brzmią i wyglądają podejrzanie. Widzieliście kiedyś wafla o smaku sałatki? No właśnie. Z racji tego, że stoiska prowadzone są najczęściej przez ludzi, którzy siedzą w temacie, dlatego łatwo z nimi nawiązać nawet luźną rozmowę, a co najlepsze... Czy ktokolwiek z was chciał zawsze prowadzić z jakimś sklepikarzem negocjacje, jak to robiono parę wieków temu lub w grach RPG? Tutaj to możliwe. Raz udało mi się w drugi dzień Weekendu Toruńskiej Fantastyki wyhandlować po 70% niższą cenę pluszową Mikasę z Shingeki no Kyojin, bo powiedziałem, że mam kasę tylko na powrót do domu, że zdarłem gardło i nie spałem dwie doby. Zadziałało? Zadziałało. Retoryka level up.

A teraz słów parę o sleeproomach. Są to, jak sama nazwa wskazuje - pokoje do spania. No, tylko, że nie każdy tam śpi. W dzień, najczęściej są tam osoby, którym się nie chce siedzieć na konwencie, tylko pod kocem z własnym jedzeniem i piciem, rozmawiając ze swoimi znajomymi i poznawać inne osoby ze sleeprooma, Nie ma tam nic specjalnego - sterta śpiworów, karimat, toreb, plecaków, bagaży i prowiantu, który ma wystarczyć na przeżycie całego konwentu i nie wydanie całych oszczędności na jedzenie. Ale są ludzie, a to wystarczy. Do tego jakaś gra planszowa, gitara, laptop z filmikami. Jest to świetne miejsce, jeśli jest się już zmęczonym łażeniem po konplace. I pamiętajcie - kto ma czajnik/opiekacz, ten ma władzę. Latem, jest też możliwość robienia pól namiotowych na zewnątrz. Aż zaleciało woodstockiem. Na sleepach w większości królują zupki chińskie, tosty i gorące kubki. W okolicy najczęściej są rózne sklepy spożywcze, a jeśli sleep jest ulokowany w jakiejś szkole, to najczęściej wtedy działają szkolne sklepiki, gdzie wszystko jest z reguły tańsze i nawet na ciepło. Są też prysznice, ale im większy konwent, tym trudniej się tam dostać. Na zeszłorocznym Pyrkonie zdecydowałem taktycznie pójść pod prysznic o 3 w nocy i wciąż była tam kolejka, gdzie czekałem półtora godziny, ale się doczekałem. Gorzej mieli ci, którzy zdecydowali się pójść tam rano, na co wpadło też kilkadziesiąt innych ludzi. Ale w końcu na Pyrkonie są setki tysięcy uczestników, nie ma się co dziwić.

Biorąc udział w konwencie, można też zostać twórcą programu, gżdaczem, helperem czy też medycznym. Zdarzyło mi się tylko być jednym z twórców programu i prowadzić prelekcję o uniwersum Alien vs Predator. Za swój wkład w tworzenie konwentowego programu otrzymuje się zniżkę na wejściówkę i oczywiście - honorową plakietkę, z której jestem dumny. Nie wiem jak to wygląda z gżdaczami i resztą, ale naprawdę im czasami współczuję, medyczni i ochrona muszą być wiecznie na baczności, dlatego wokół nich jest masa napojów energetycznych, a gżdacze i helperzy... Szczerze, nie wiedziałem, że Homo Sapiens potrafi tak zapi**dalać z robotą póki ich nie zobaczyłem.

Okej, na razie tyle. Trzymajcie się.


niedziela, 15 lutego 2015

Konwenty - Jak to z nimi jest?

I co z tymi konwentami?

Porozmawiamy w tym poście o tym, jak wygląda konwent z oczu uczestnika, czy jest to kolejna denna, bezbarwna impreza, czy też wyjątkowe miejsce. Zacznijmy też od tego, co to w ogóle jest. Miłego czytania!

Konwent jest zjazdem fanów konkretnej tematyki, czy jest to książka lub ich seria, seriale, filmy od konkretnego autora, fantastyka, manga i anime, japońska kultura i inne pierdoły. Mają rozbudowany program, w którym zawarte są atrakcje, takie jak konkursy wiedzowe, cosplay, sesje RPG, prelekcje na jakiś temat, które dają też możliwość dyskusji z prowadzącym i słuchającymi. Urozmaiceń jest wiele więcej, ale przejdźmy do tematu - Jak one wyglądają od strony uczestnika?

Atmosfera panująca na konwencie w dużym stopniu zależy zarówno od stopnia organizacji jak i od ludzi. Tak... człowieki. Inny konwent, inny ich rodzaj. Zwrócę tu szczególną uwagę na te, które tematyką skupiają się na mandze i anime. Stamtąd człowiek już nie wychodzi... taki sam :D
Pamiętam swój pierwszy konwent, Animatsuri w Warszawie. Mogłem znaleźć miejsce, w którym on się odbywał tylko dzięki dość wyjątkowo wyglądającym ludziom, a mianowicie zacząłem "śledzić" pewnego człeka we flanelowej koszuli, zielonkawej kostce i krótkich bojówkach. Oczywiście, miał on też roznoszone, brązowe sandały i trądzik. Biła od niego ta aura, która dała mi do zrozumienia, że ten człowieczek zmierza na Animatsuri. Po chwili już byłem całkowicie pewny, dlaczego?

LOSZKI W ZAKOLANÓWKACH, JAPOŃSKICH MUNDURKACH, WIGACH I EMOGRZYWECZKACH WSZEEEEEDZIE!

Oczywiście, nie żeby mi to przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. ;>
Od razu kiedy uzyskałem akredytację, konwent wręcz jebnął mnie atmosferą tak dobitnie jak Hitler nalotami na Warszawę w 1944. Tak jak na przykład w szkole czy na ulicy człowiek po prostu boi się do kogokolwiek zagadać, bo: "Nie wiem co on/ona o mnie myśli", "pewnie mnie nie lubi", "potem plotki się jakieś rozejdą", "nie bo wyjdę na debila/kę", tak tutaj można pogadać praktycznie z KAŻDYM. Nawet jeśli jest to jakiś Youtuber, pisarz, wymiatacz w osu, CS:GO, LoL'u, czy też jakaś 9/10 loszka. Tu praktycznie nie ma ograniczeń. Jest się w innym świecie. Tu nie trzeba łazić po urzędach, żeby organizować Free Hugs. Nikt nie będzie tutaj na ciebie patrzył jak na niewyżytego prawiczka, jeśli podejdziesz do nieznanej osoby i ją bez powodu przytulisz. Właśnie na konwentach zawiera się najlepsze znajomości, wyciąga naprawdę dobre wspomnienia i czuć, że się żyje.

No dobra, ale...
Większość osób zgromadzonych na konwentach A&M to osoby w wieku gimnazjalnym czy ponadgimnazjalnym. Często są one też niedojrzałe, przez co od czasu do czasu tworzą się jakieś jaja, dramy, kłótnie. Zdarza się też, że zostawiają za sobą ogromny syf. Niektórych może takie towarzystwo denerwować, szczególnie żeńska strona "konwentowiczów" potrafi dać się we znaki. Zachowania typu:
Latanie po korytarzach w kocich uszkach i ogonkiem krzycząc "WRACAJ MÓJ UKEEESIU"
Śmianie się ze wszystkiego (Dragi tu nie są potrzebne)
Głośne rozmowy o ulubionych animcach czy mangach
Ekscytowanie się posiadaniem Pocky
Nadmierne przytulanie Dakimakur
Można tam zauwazyć. Towarzystwo jest po prostu... w pewnym sensie wyjątkowe. Oczywiście, skoro jest tam tyle energicznej i zróżnicowanej płciowo młodzieży, gotowej by poznać kogoś nowego i żeby się dobrze bawić, to jak z ich... interakcjami? Czy sprzedawanie swojego ciała za przypinkę to prawda czy nie? Skądże znowu!

Nawet nie trzeba przypinki.

Oczywiście żartuję. Dziewczyny, które swoje walory kobiece i godność cenią na 5zł (bo tyle jest za dużą przypinkę) to naprawdę ewenement. Chociaż w takiej przyjaznej atmosferze, jaka panuje na konwentach, dość łatwo jest przywiązać się do jakiejś loszki, a ona do ciebie. #potwierdzam

Z męską stroną jest inaczej. Bardziej wyglądają na zdystansowanych i spokojniejszych, Co nie powoduje też, że nie są zdolni do wykorzystywania tego poczucia wolności, jakie daje im konwent, czy też nie być znacznie bardziej otwartym niż zwykle. Oczywiście, inny konwent, inni ludzie, co tyczy się też facetów. W działach fantastyki jest na przykład znacznie więcej kuców niż w działach A&M, gdzie dominują emowyglądający osobnicy czy praktycznie mało wyróżniający się z tłumu ludzie z koszulkami czy przypinkami z ich ulubionych serii.

Dobra ludziska, pora kończyć. Czuję, że jeszcze będę miał Wam jeszcze coś do powiedzenia o tych konwentach, może wpadnie mi potem coś więcej do głowy. Na razie się żegnam, cya!


Może pytanko? http://ask.fm/Kuraidesu
Wpadajcie też na kanał! https://www.youtube.com/user/SmokeZmp

Czy dziewczyna może być schabowym?

Witojcie!


Mam dzisiaj dla was opowiadanko, które zostało docenione w konkursie We Are Writers in English i zostało wydrukowane w książeczce, która potem do mnie dotrze. Z góry mówię, że jest w języku angielskim. Miłego czytania, albo raczej... Enjoy!


Do you know how it is when you see something that makes your outlook on life go upside-down and boosts your heartbeat so much you think you’ll fly away like on Red Bull ads? That’s how I felt when I saw her.

It was a cloudy day. I was coming back home from school, lost in thoughts as usual. My neighbourhood is  a calm and friendly area with everyone knowing each other. There is quite a rotation of people, though. Some families move out while others take their place. Still, every new face is always warmly welcome.

That day I saw someone moving in a few houses away from my place. I remember a fancy car on the drive, making me curious who the newcomers were. One part of me was saying “It’s none of your business. Go home!” while  the other one was encouraging “What if they are fun people? What if they have kids around your age?”. My imagination got stirred. “Hm… A girl my age living close to my place… Just look at that car. They are obviously rich, so their daughter must be well-tended. I won’t know if I don’t check”, I said and approached the house. Not brave enough to ring the bell, I started walking around the place, trying to find some hints to prove my presumptions. I was creeping around, trying to spy on those innocent people. “What am I doing …?” I whispered but continued my small “investigation”.  I noticed an open window at the back, took a quick look inside and realized that was the kitchen. I looked around, making sure it would be safe enough to come closer. I took another look and got stunned. There she was, sitting on the worktop with her legs crossed, staring at me as if expecting I’d come. I could sense her smell from the distance. It was so tempting       I didn’t even notice when I jumped inside, approaching her as if spellbound, not able to resist. I could see her moving her finger seductively, asking to get closer. I approached her neck with my lips, hearing her breath and my heartbeat. Her aroma was so intense I couldn’t hold myself anymore. I bit her, closing my eyes with delight.


Then, I heard a fragile voice from behind. “Um… I’m sorry, but that’s my dinner…” I jumped, realizing I’d just taken a bite of a porkchop. So, these were only hallucinations caused by not having eaten anything since morning… Turning my head, I saw a thin long-haired  girl. Too ashamed to take a closer look, I jumped out through the window like a wild cat. I hadn’t realized a human can move that fast. I rushed to my room without even taking my shoes off. So I got into a passionate romance with a roast porkchop that day! How embarrassing! Surprisingly, the girl that saw me didn’t call the police. She even wanted to get to know me better. We’ve arranged to meet  tomorrow…